Śmierć była coraz bliżej. Niemal na wyciągnięcie skrzydła. Pochłonęła już jej partnera i czworo z pięciorga potomstwa, które nie zdążyło nawet otworzyć oczu. Gdyby myślała rozsądnie, odleciałaby. Jej szanse na przetrwanie samotnego starcia z bestią uzbrojoną w dwa rzędy zębów i pancerne łuski były bliskie zeru. Jednak samica żmijuna nie umiała liczyć, a instynkt przetrwania musiał się ugiąć przed innym. Znacznie silniejszym.
Była matką. A w jej gnieździe zostało ostatnie jajo.
Bestia podchodziła niespiesznie, pewna swojej przewagi w nadchodzącym starciu. Okruchy obsydianu, niemal niewidoczne w mroku, zachrzęściły pod ciężkimi łapami. Żmijunka nastroszyła pióra, a z jej dłutowatego dzioba wydobył się ostrzegawczy syk. Smagnęła podłoże wężowym ogonem, posyłając ku bestii garść pyłu i odłamków wulkanicznego szkła. Stwór prychnął i potrząsnął łbem, a samica żmijuna rzuciła się w jego stronę, mierząc dziobem w jedyne części jego ciała, których nie osłaniał pancerz. Zdołała dosięgnąć oka, lecz jej cios był zbyt słaby lub zbyt wolny, by przebić się do mózgu. Doznana rana jedynie rozjuszyła bestię. Powietrze przeciął wściekły ryk, wielki łeb wystrzelił w stronę żmijunki, tak że ledwie uniknęła zmiażdżenia między podwójnymi rzędami zębów.
Gdyby zaatakowało ją inne zwierzę, mogłaby spróbować jeszcze jednej broni: wedrzeć się w umysł napastnika i siłą woli zmusić go do poniechania ataku. Jednak na potworach z obsydianowych wzgórz telepatia żmijunów nie robiła wrażenia. Pokonać je mogła tylko brutalna siła lub magia, do której skrzydlate gady nie miały dostępu. Teraz pozostała jej nierówna walka z przeciwnikiem, który kilkunastokrotnie przewyższał ją siłą i nie ustępował zwinnością, oraz liczenie na łut szczęścia, że choć w jednym ataku okaże się od niego szybsza.
Na razie jej wysiłki spełzały na niczym. Bestia kłapała zębami na wszystkie strony i nie pozwalała, by żmijuni dziób dosięgnął drugiego oka. Żmijunka zdołała jedynie odciągnąć napastnika od gniazda, choć nie mogła mieć złudzeń, że jej pisklę pozostanie bezpieczne. By je ocalić, musiała zabić. Tyle że potwór nie ustawał w atakach, a ona traciła siły. Kolejne kłapnięcie pozbawiło ją części ogona. Wrzasnęła dziko, aż zawibrowały okruchy obsydianu, i raz jeszcze spróbowała wykłuć bestii oko, lecz ta uniknęła ciosu. Ciężka łapa przygniotła żmijunkę do ziemi, jedyne ślepie łypnęło, jakby chciało nasycić się widokiem ofiary, która nie miała już szans się obronić. Jednak spróbowała. Sięgnęła po ostatni oręż, jaki jej pozostał. W rozpaczy przeczesała swym umysłem okolicę w poszukiwaniu istoty, która mogłaby stawić czoła bestii i ocalić jej ostatnie pisklę.
Nim dwa rzędy zębów zacisnęły się na jej szyi, znalazła taką istotę.
***
Zakrzywione ostrze spadło na szyję bestii z szybkością ledwie uchwytną dla ludzkiego oka. Każdemu innemu zwierzęciu od razu urżnęłoby łeb, ale łuskowce z Pustkowi były kurewsko odporne. Potwór zwinął się w miejscu, puścił zdobycz i rzucił się w stronę napastnika, jakby nie zauważył rany ziejącej z karku. Avero zszedł mu z drogi, lewą ręką wydobył zza pasa rzemień z asymetrycznymi paciorkami i cisnął nim w rozwarty pysk. Bestia zacharczała, potrząsnęła łbem i zaczęła pluć, ale amulety już zrobiły swoje. Wojownik dostrzegł smugi dymu wydobywające się spomiędzy sztyletowatych zębów, a po chwili w jego nozdrza uderzył swąd palonego mięsa. Doskoczył do bestii i poprawił cięcie, aż łeb potwora zwisł na pasku opancerzonej skóry. Jeszcze przez kilka uderzeń serca widział kłapiące zęby i pazury ryjące w okruchach obsydianu. Siła witalna tego stworzenia była imponująca.
Gdy ciało łuskowca zastygło, Avero schował broń, podniósł z ziemi rzemień z amuletami i rozejrzał się za istotą, która go tu ściągnęła.
Truchło wielkości kota leżało nieopodal. Waleczna gadzina przedstawiała żałosny widok. Zwierzę – a raczej to, co z niego zostało – leżało w kałuży posoki, która wymieszana z ciemnym pyłem Pustkowi wydawała się niemal czarna. Zlepione nią metaliczne pióra przywodziły na myśl bardziej zarżniętą gęś niż stworzenie, które jednym uderzeniem dzioba jest w stanie rozłupać człowiekowi czaszkę. Łeb oddzielony od reszty ciała wpatrywał się martwym okiem w pustkę. Jednak błoniaste skrzydła, choć podrapane i brudne, sprawiały wrażenie całkowicie zdrowych. Avero kucnął, dotknął jednego z nich i zajrzał w oko przypominające krążek zastygłej rtęci. Zaokrąglony kształt czaszki i pasma wydłużonych piór po obu jej stronach wskazywały, że miał do czynienia z samicą.
– Dlaczego nie odleciałaś? – mruknął.
Wciąż bolał go łeb po telepatycznym ataku tego pomiotu Pustkowi. Niewinne mrowienie pod czaszką, a potem ból, jakby ktoś wdarł się do jego umysłu za pomocą topora. Takiej determinacji nie sposób było zignorować. Teraz jednak jasne było, że żmijunka nie wzywała pomocy dla siebie.
Wstał, otrzepał ręce z pyłu i rozejrzał się. Stojący nieopodal Demon parsknął niecierpliwie i stuknął kopytem o okruchy wulkanicznego szkła, dając do zrozumienia, że nie podoba mu się to miejsce. Avero podzielał opinię wierzchowca. Sam najchętniej zabrałby się stąd jak najszybciej. Jednak chciał sprawdzić, dlaczego żmijunka, zamiast odlecieć w cholerę, zaryzykowała samobójczy atak na łuskowca, a resztkę sił wykorzystała na wezwanie przypadkowego przejezdnego, który na szczęście – jej i swoje własne – okazał się Amainem.
Wkrótce znalazł sponiewierane gniazdo z resztkami ostatniej kolacji łuskowca: zaledwie kilkoma odłamkami skorup i garścią metalicznych piór. Tylko jedno jajo pozostało nienaruszone, zagrzebane do połowy w pyle i odłamkach obsydianu. Wojownik podniósł je ostrożnie. Coś poruszyło się w środku, na skorupce pojawiła się zygzakowata rysa, którą wkrótce powiększył przebijający się od wewnątrz dłutowaty dziób. Za nim wyłonił się łeb z pozlepianymi piórami, wężowa szyja i para nierozwiniętych skrzydeł. Mokre od śluzu pisklę wygramoliło się ze skorupy wprost na dłonie Avero, zaskrzeczało i otworzyło oczy. Wojownik poczuł znajome mrowienie.
Cholera.
– Nawet nie próbuj – warknął.
Mrowienie ustało, po czym pojawiło się znowu. Delikatne. Uparte.
Ty. Mój.
Avero zaklął pod nosem. Naprawdę nie miał ochoty bawić się w niańkę. Wystarczyło, że musiał wykarmić siebie i konia. Jaki pożytek byłby z żarłocznego pomiotu Pustkowi?
Kątem oka zerknął na truchło jego matki. Martwy łuskowiec, który ją zaatakował, leżał o kilka łokci dalej. Mogła odlecieć, pomyślał wojownik. Głupia gadzina.
Pisklak poruszył się w jego dłoniach. Gdzieś na granicy umysłu pojawiły się echa emocji. Niepewność. Strach. Nadzieja.
Mój?
Niech to jasny szlag…
– Dobrze, niech ci będzie – westchnął i poddał się telepatycznej więzi. Mrowienie przybrało na sile, a wkrótce jego głowę wypełniła iście zwierzęca radość. Kasaar mówił mu kiedyś, że dzięki swoim zdolnościom żmijuny zaczynają się uczyć jeszcze zanim się wyklują. Chłoną emocje i obrazy przekazywane im przez rodziców. Ale pod jednym względem są jak gęsi: ich pisklęta podążają za pierwszą istotą, którą zobaczą po wyjściu ze skorupy. Ciekawe, czy przywiązałyby się do łuskowca.
Ten na szczęście trafił na durnego Amaina.
– Nic nie mów – fuknął na Demona, który z wyraźną dezaprobatą przyglądał się, jak jego pan delikatnie owija pisklę rąbkiem płaszcza. Wierzchowiec zapewne miał rację. Jak tak dalej pójdzie, zamiast zarabiać mieczem, przyjdzie mu otworzyć przytułek dla sierot. Chyba że – jak twierdził Kasaar – głupie sentymenty w końcu go zabiją.
Dosiadł konia i ściągnął wodze. Pisklę zakwiliło śpiewnie, a umysł wojownika wypełniła mieszanina ekscytacji, lęku i… zaufania? Potrząsnął głową. Będzie musiał nauczyć się nad tym panować.
Cmoknął, na co Demon odpowiedział raźnym parsknięciem. Odłamki wulkanicznego szkła zachrzęściły pod kopytami. Nad ziemią Pustkowi wstawał świt i łuskowce pochowały się do kryjówek, ale lepiej było nie pozostawać zbyt długo na ich terenie. Avero mógł być durniem, ale nie skończonym.
– Zabieramy się stąd – powiedział i ponaglił konia.
Dobre opowiadanie. Liczę na więcej 🙂
Dziękuję za Twój komentarz. Zatem będę pisać dalej 🙂
Gratulacje. Interesujący tekst, piękne rysunki. Będę zaglądać 🙂
Dziękuję 🙂 Cieszę się, że Ci się podobało. Kolejna opowieść w przygotowaniu 🙂
Wciągające opowiadanie… czekam z niecierpliwością na kolejną opowieść 🙂
Dziękuję, Sylwio. Cieszę się, że udało mi się Cię wciągnąć 🙂
Uwielbiam żmijuna i jego Amaina – i czekam na jak najwięcej Avaroth 🙂
Dziękuję, Dorota 🙂 Cieszę się razem ze żmijunem i Amainem. Więcej Avaroth w trakcie spisywania 🙂