Bohater mojej powieści jest w połowie człowiekiem. Jego przyjaciel ma irytujący zwyczaj wykpiwać tę część jego natury, choć sam przyznaje, że owa ludzka połówka może być źródłem nie tylko słabości, ale i siły. Tę siłę odziedziczył po matce.
Lyra musiała być silna, by zdecydować się wydać na świat i wychować dwójkę nieślubnych dzieci – owoce porywów serca (i pożądania) do przedstawicieli rasy, która nie ma w słowniku słowa „bękart”. Dzieci Amainów stają się częścią klanu, gdy tylko przychodzą na świat. Ich matki prawie nigdy nie są skazane na samotność w ich wychowywaniu, chyba że same tak wybiorą. Fakt wydania na świat potomka poza uświęconym związkiem nie stanowi dla Amainów powodu do hańby czy wstydu. Przez to często nie rozumieją rozterek ludzi, zwłaszcza młodych kobiet. Wiele z nich mimo obaw uległo jednak fascynacji żeglarzami, którzy nie uznają żadnych ograniczeń czy więzów, i czerpią z życia pełnymi garściami.
Lyra miała szczęście. Amain, na którego trafiła (a właściwie wyrwała śmierci) okazał się miłością jej życia, nie tylko przelotną przygodą. Jednak był żeglarzem, więc przez większość czasu zostawała sama. Wbrew przeciwnościom, pogardzie swoich krajan i nieufności ludu, z którego pochodził jej ukochany, zapewniła swojemu potomstwu wychowanie prawdziwych Dzieci Vaissy, na tyle, na ile było to możliwe.
Doczekała się za to wyjątkowego pomnika… i jeszcze jednego daru, który wstrząsnął boskimi prawami dotyczącymi zarówno świata śmiertelnych, jak i krain po drugiej stronie.
Ale to już osobna opowieść 🙂