Pierwszą ilustrację do drugiego tomu „Patrycjuszki” uważam za narysowaną W tej części nieco bardziej pokaże się (niekiedy dosłownie) Sandok Aranhyr, cohrański wódz zabiegający o sojusz z władcą Roavenu. Fragment poniżej. Smacznego
—
Najmłodszy z wojowników ze Wzgórz zerwał zasłonę z twarzy.
– Obraził nas. – Splunął.
– Widzę – rzekł Sandok kwaśno. – Czym was obraził?
– Tym, jak nazwał twą siostrę, aruneh – wyjaśnił inny.
Cohrańska dziwka. To była ta łagodniejsza wersja. Sandok słyszał obydwie, podobnie jak i inne określania, za których użycie w jego ojczyźnie czekała natychmiastowa śmierć. Niestety nie był w Cohranie, a z sąsiednich ulic już dobiegał równy krok królewskich gwardzistów.
– Jest nią? – spytał spokojnie, zwracając się do swych ludzi.
– Kim?
– Tym, czym ją nazwali.
– Nie.
– Więc smarkacze nie zaszkodzą jej głupim gadaniem – stwierdził Sandok. – Choć mogą zaszkodzić sobie.
Kroki gwardzistów brzmiały coraz bliżej.
– Który? – spytał aruneh, ślizgając się wzrokiem po zaciętych twarzach, gładkich jak pośladki dziewczyny.
– Ja – odparł hardo gówniarz, którego Sandok zapamiętał z wcześniejszych odzywek. Ze złością wyrwał cohrańskie strzały z ciżm i cisnął je na ziemię. – I nie zamierzam niczego odwoływać.
Sandok usłyszał syknięcia swoich ludzi. Zignorował je. Odważny jesteś, pomyślał, przyglądając się bezczelnemu szlachetce. Dobrze. W głowie zabrzmiały słowa Durwaina, rzucone w twarz podczas ostatniej rozmowy, jaką odbyli w cztery oczy. Jeśli znów padną trupy…
Westchnął niecierpliwie.
– Podejdź tu.
Gówniarz zawahał się.
– Gdy ja to zrobię, będzie gorzej – wycedził aruneh. – Podejdź tu.
– Masz broń.
– Ty również.
– Ale nie taką dla tchórzy.
Sandok wzruszył ramionami, choć krew zawrzała w nim tak, że omal nie rozerwała żył. Skinieniem przywołał stojącego najbliżej wojownika ze Wzgórz i złożył mu w ręce swój łuk, a po nim całą resztę: sajdak, kołczan ze strzałami, szablę z morebu i parę zakrzywionych noży. Wreszcie płynnym ruchem ściągnął z głowy jedwabny zawój wraz z osłoną twarzy i spojrzał zimno na roaveńskiego szlachetkę.
– Wystarczy, by dodać ci odwagi, gnojku? – spytał. – Czy mam się rozdziać do naga? – Zerwał z grzbietu koszulę i rzucił ją na ziemię.
Roaveńczycy cofnęli się; hardy szczeniak pobladł zauważalnie. Aruneh wygiął usta w zjadliwym uśmiechu. Ślady morderczego szkolenia, jakie swego czasu przeszedł u Avero an Daara, zawsze robiły wrażenie.
– Podejdź tu – powtórzył znów. – Jeśli się boisz, zatrzymaj broń przy sobie. Możesz nawet spróbować jej użyć… ale zrobisz to tylko raz.”
(Karolina Żuk-Wieczorkiewicz, Patrycjuszka, tom II: Jestem Tessaro)