Ilustracja - Sandok Aranhyr przed starciem z uzbrojonym młodym rycerzem

Sandok Aranhyr

Pierwszą ilustrację do drugiego tomu „Patrycjuszki” uważam za narysowaną 😈 W tej części nieco bardziej pokaże się (niekiedy dosłownie) Sandok Aranhyr, cohrański wódz zabiegający o sojusz z władcą Roavenu. Fragment poniżej. Smacznego 😉

„(…) – O co poszło?

Najmłodszy z wojowników ze Wzgórz zerwał zasłonę z twarzy.

– Obraził nas. – Splunął.

– Widzę – rzekł Sandok kwaśno. – Czym was obraził?

– Tym, jak nazwał twą siostrę, aruneh – wyjaśnił inny.

Cohrańska dziwka. To była ta łagodniejsza wersja. Sandok słyszał obydwie, podobnie jak i inne określania, za których użycie w jego ojczyźnie czekała natychmiastowa śmierć. Niestety nie był w Cohranie, a z sąsiednich ulic już dobiegał równy krok królewskich gwardzistów.

– Jest nią? – spytał spokojnie, zwracając się do swych ludzi.

– Kim?

– Tym, czym ją nazwali.

– Nie.

– Więc smarkacze nie zaszkodzą jej głupim gadaniem – stwierdził Sandok. – Choć mogą zaszkodzić sobie.

Kroki gwardzistów brzmiały coraz bliżej.

– Który? – spytał aruneh, ślizgając się wzrokiem po zaciętych twarzach, gładkich jak pośladki dziewczyny.

– Ja – odparł hardo gówniarz, którego Sandok zapamiętał z wcześniejszych odzywek. Ze złością wyrwał cohrańskie strzały z ciżm i cisnął je na ziemię. – I nie zamierzam niczego odwoływać.

Sandok usłyszał syknięcia swoich ludzi. Zignorował je. Odważny jesteś, pomyślał, przyglądając się bezczelnemu szlachetce. Dobrze. W głowie zabrzmiały słowa Durwaina, rzucone w twarz podczas ostatniej rozmowy, jaką odbyli w cztery oczy. Jeśli znów padną trupy

Westchnął niecierpliwie.

– Podejdź tu.

Gówniarz zawahał się.

– Gdy ja to zrobię, będzie gorzej – wycedził aruneh. – Podejdź tu.

– Masz broń.

– Ty również.

– Ale nie taką dla tchórzy.

Sandok wzruszył ramionami, choć krew zawrzała w nim tak, że omal nie rozerwała żył. Skinieniem przywołał stojącego najbliżej wojownika ze Wzgórz i złożył mu w ręce swój łuk, a po nim całą resztę: sajdak, kołczan ze strzałami, szablę z morebu i parę zakrzywionych noży. Wreszcie płynnym ruchem ściągnął z głowy jedwabny zawój wraz z osłoną twarzy i spojrzał zimno na roaveńskiego szlachetkę.

– Wystarczy, by dodać ci odwagi, gnojku? – spytał. – Czy mam się rozdziać do naga? – Zerwał z grzbietu koszulę i rzucił ją na ziemię.

Roaveńczycy cofnęli się; hardy szczeniak pobladł zauważalnie. Aruneh wygiął usta w zjadliwym uśmiechu. Ślady morderczego szkolenia, jakie swego czasu przeszedł u Avero an Daara, zawsze robiły wrażenie.

– Podejdź tu – powtórzył znów. – Jeśli się boisz, zatrzymaj broń przy sobie. Możesz nawet spróbować jej użyć… ale zrobisz to tylko raz.”

(Karolina Żuk-Wieczorkiewicz, Patrycjuszka, tom II: Jestem Tessaro)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *