Savander czekał o umówionej porze dokładnie w tym samym miejscu, w którym spotkali się poprzednio: w ciasnej, odosobnionej izbie gospody Przy Ruczaju, wprost stworzonej do dyskretnych schadzek. Tym razem nie dał się jej zaskoczyć. Gdy Araven przekroczyła znajomy próg, siedział przy stole, na którym postawiono odkorkowaną flaszkę i dwa kubki, odziany i uczesany zdecydowanie lepiej niż w dniu, w którym wypuściła go z lochu.
Dwornym gestem wskazał jej miejsce naprzeciw.
– Wasza wysokość zechce przyjąć zaproszenie od człowieka z gminu?
Zechciała. Zrzuciła kaptur i zdjęła płaszcz, po czym z wdziękiem usiadła na wskazanym zydlu i przyjęła napełniony kubek. W jej nozdrza uderzył zapach hirgońskich przypraw, tych samych, których ona użyła przy poprzednim spotkaniu jako „eliksiru prawdy”. Pamiętliwy łajdak, pomyślała.
– Co świętujemy? – rzuciła z uśmiechem.
– Twoje zrękowiny – odparł chłodno. – Jeśli wierzyć pewnemu jurnemu szlachcicowi. Swoją drogą, mogłaś mnie uprzedzić o swoich planach.
Araven zamurowało. Nie dała się jednak zbić z pantałyku.
– Nie mam obowiązku informować cię o moich planach, najmito – odparła podobnym tonem. – Ale chętnie się dowiem, który z moich poddanych rozgłasza podobne plotki. Prosiłeś o spotkanie. Co dla mnie masz?
– To. – Savander rzucił na stół pustą, wysłużoną sakiewkę. – Poznajesz?
Araven ujęła przedmiot w palce i przyjrzała mu się uważnie. Znalazła na nim zatarty zarys herbu, ale nie dało się odczytać godła.
– Nie – stwierdziła i odłożyła sakiewkę na blat. – Komu to ukradłeś?
– Zgubił to rycerz, który bardzo liczy na uzyskanie szczególnych względów waszej wysokości.
Araven parsknęła.
– Zatem gówno się dowiedziałeś, bo na takie względy liczy co najmniej połowa pasowanych, którzy są jakkolwiek spokrewnieni z królewską linią Ceverde. Większość z nich leczy swoje frustracje, rżnąc po kątach znudzone damy dworu. Jeśli dlatego mnie tu ściągnąłeś, wiedz, że mam ważniejsze…
– Tamtych trzech gnojków, których skazałaś, również należało do „błogosławionych rodów” – zauważył.
– Wiem. Co z tego?
– Nie uważasz, że to istotna informacja?
– To ty miałeś się zająć szukaniem istotnych informacji, Sav – wypomniała Araven zimno. – Nie musiałeś przy tym wszczynać burd w Adenie.
Savander uniósł brwi.
– Widzę, że szpieg waszej wysokości bezpiecznie wrócił do domu. Czyżby waszej wysokości zaczęło brakować zaufanych ludzi? Dlatego potrzebowałaś pomocy skazańca?
Księżna odstawiła kubek i skrzyżowała ramiona na piersi.
– Nie – warknęła. – Potrzebowałam kogoś, kto nie jest uwikłany w tutejsze układy. Kogoś, kto…
– …nie będzie stanowił zagrożenia – dopowiedział Sav zjadliwym tonem. – I kogo w razie wpadki będzie można się pozbyć bez żalu.
– Zgodziłeś się na nasz układ – przypomniała.
– Na zadanie – powiedział z naciskiem. – Jeśli miałem zostać cholernym pionkiem w grze z możnowładcami, byłoby miło, gdyby wasza wysokość zawczasu poinformowała mnie o jej zasadach.
Araven westchnęła niecierpliwie.
– O co ci chodzi, Sav?
Nachylił się w jej stronę, a ona z trudem powstrzymała odruch cofnięcia się.
– Tego dnia, gdy wyciągnęłaś mnie z lochu – zmrużył oczy – nie zrobiłaś nic, by ukryć ten fakt. Dlaczego?
Odwzajemniła jego spojrzenie i ostentacyjnie upiła łyk wina zaprawionego korzeniami z Hirgonu.
– Zawsze ktoś patrzy – odparła. – Im bardziej próbowałabym utrzymać twoje uwolnienie w sekrecie, tym więcej powstałoby pytań, i tym więcej psów próbowałoby węszyć wokół ciebie i mnie. Postanowiłam więc wykorzystać to, co tak chętnie powtarzają o mnie w przyśpiewkach. Pasowałeś do obrazka nieokrzesanego barbarzyńcy, takiego w sam raz na jedną noc w łożu chutliwej księżnej. Liczyłam, że nie uznają cię za nikogo wartego uwagi.
– Wystarczyłoby, gdyby wasza wysokość poprzestała na ściągnięciu mnie do swoich komnat – zauważył najmita.
– Owszem – przyznała chłodno Araven. – Wystarczyłoby.
Sav się uspokoił. Być może przypomniał sobie, które z ich dwojga jako pierwsze postanowiło spróbować zmienić charakter ich spotkania.
Księżna napełniła drugi kubek i podsunęła go najemnikowi.
– Twoja kolej. Po co mnie tu ściągnąłeś?
– Aby dookreślić warunki naszej współpracy. – Sav pociągnął solidny łyk i z hukiem odstawił naczynie na blat. – Zanim nieopatrznie zabiję któregoś z twoich ludzi.
Księżna uniosła brwi.
– Ty chcesz stawiać warunki?
– Chcę wykonać zadanie, które mi wyznaczyłaś – wycedził, zapominając o książęcych tytułach. – Wolałbym, by mi w tym nie przeszkadzano.
– Okradłeś mnie – przypomniała mu. – Oczekujesz zaufania?
– Oczekuję, że przestaniesz posyłać za mną szpiegów, by nie psuli mi roboty!
– Jestem księżną Ceverde. – Araven skrzyżowała ramiona na piersi. – Muszę dbać o swoje bezpieczeństwo, podobnie jak o interes korony. A twoja dotychczasowa reputacja…
– …nie przeszkadzała ci dzielić ze mną łóżka! – warknął, podrywając się z zydla. – I jakoś nie spotkała cię w nim krzywda, choć w każdej chwili mogłem skręcić ci kark. To byłoby znacznie prostsze niż próba sprostania zadaniu, które mi wyznaczyłaś, nieprawdaż?
– Zostawiłbyś swoich ludzi na pewną śmierć? – spytała spokojnie.
– Och, przecież znasz moją reputację, wasza wysokość – zauważył najemnik zjadliwym tonem. – To nie byłby pierwszy raz. Nie czytałaś raportów swoich szpiegów?
– Pytam ciebie.
– To dobrzy wojownicy – odparł sucho. – Nie powinni zdechnąć w rękach oprawców.
Ani od trucizny, pomyślała Araven. Będzie musiała się dowiedzieć, komu tak zależało na ich śmierci i dlaczego. Uznała jednak, że na razie nie będzie tym zaprzątać głowy Savandera.
– Ręczysz za nich?
– Jakie to ma znaczenie? I tak mi nie ufasz. – Opadł ciężko na łóżko. – Do cholery, sam bym sobie nie ufał. – Zaśmiał się cicho i spojrzał jej w oczy. – Wygląda na to, że mamy impas, wasza wysokość.
Araven stłumiła rozczarowanie. Jadąc tu, nie wiedziała, czego się spodziewać, ale z jakiegoś powodu przepełniała ją nadzieja. Na dobre wieści? Rozwikłanie tajemnicy, która od miesięcy spędzała jej sen z powiek? Na… coś więcej?
Przymknęła oczy. Bywały chwile, gdy miała dość bycia silną. Tak jak teraz. Niestety jako księżna nie mogła sobie pozwolić na słabość.
Przesunęła swój kielich w stronę najemnika.
– Nalej mi, Sav.
Spełnił jej prośbę.
– Zacznijmy od początku. Czego się dowiedziałeś?
– Przejrzałem akta sądowe Teri z Adeny.
Araven zmarszczyła brwi.
– Wpuszczono cię do archiwum? Jak… – urwała na widok uśmieszku Savandera. Oczywiście. Drań musiał się posłużyć jej pierścieniem. Jak to ujął? Że jej zguba spełniła zadanie? – Sprytnie – mruknęła. – Tylko wciąż nie rozumiem, co miałeś nadzieję tam znaleźć.
– Cokolwiek. – Spojrzał jej w oczy. – Nazwiska, herby, powiązania między tamtą sprawą a buntem w Adenie.
– Te powiązania są raczej oczywiste – zauważyła księżna cierpko. – Ośmieliłam się odmówić ułaskawienia szlachciców.
– …spokrewnionych z książęcą linią Ceverde – dopowiedział Savander. – Przyjrzałem się herbom. W każdym były złote i zielone barwy. Tak jak w tym. – Wskazał zatarty rysunek na sakiewce.
– Takie barwy nosi połowa ceverdyjskiej szlachty – zauważyła Araven. – Nie wierzę, że wszyscy oni uczestniczyli w spisku…
– Nie wszyscy – zgodził się Savander. – Niektórzy próbują rozegrać swoje karty inaczej. – Zerknął na sakiewkę. – Jestem jednak pewien, że owo legendarne dziedzictwo krwi jest kluczem do rozwikłania zagadki. Niestety…
Księżna przewróciła oczami.
– Niestety co?
– Pokpiłem sprawę. – Savander spojrzał jej w twarz. – „Pod książęcym butem” dałem się sprowokować, zanim zdołałem wyciągnąć więcej informacji. Przez jakiś czas nie mogę się pokazywać w Adenie.
Araven westchnęła.
– Co tam się wydarzyło?
Odpowiedział. Jego relacja zgadzała się z tym, co przekazał jej Yaern. Araven nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Nie podejrzewałaby gruboskórnego najmity o to, że aż tak przejmie się losem sieroty. I że właśnie to przeszkodzi mu w realizacji zadania.
Drgnęła na dźwięk kolejnego słowa.
– Ravena – Sav wypowiedział imię jej córki. – Komu była przyrzeczona?
– Nikomu – Araven z hałasem odstawiła kubek. – Ledwie osiągnęła wiek odpowiedni do zamążpójścia, zawrócił jej w głowie syn królowej Nivrlandu. Uprowadził ją, nim ktokolwiek z naszych zdążył się upomnieć o jej rękę, a niedługo później do Ceverde dotarła wieść o ich zaślubinach. – Otarła łzy. Nie chciała ich. Nie teraz.
Sav nie spuszczał z niej wzroku.
– Stare rody musiały być rozczarowane – zauważył.
– Jak cholera – parsknęła Araven. – W końcu sprzątnięto im sprzed nosa szansę na koronę. Ci bardziej pragmatyczni zaczęli się ubiegać o moje względy. Inni najchętniej zrzuciliby mnie z tronu. W końcu jak miałabym władać księstwem, skoro nie byłam w stanie ochronić własnej rodziny?
Najemnik milczał jakiś czas, jakby się nad czymś zastanawiał. W tej chwili w najmniejszym stopniu nie przypominał bezmózgiego rębajły, za jakiego niekiedy próbował uchodzić. Schludny strój, dokładnie wyczesane włosy i równo przycięty zarost z powodzeniem mogłyby należeć do dworzanina. Postawnego i wyjątkowo dobrze zbudowanego dworzanina, ale jednak.
Powoli wysączyła łyk trunku.
– Ci, którzy chcieli zrzucić cię z tronu, musieli mieć dobre uzasadnienie dla swoich pretensji – odezwał się Savander. – Kto jest najbliższy w kolejce do sukcesji?
– Wszyscy i nikt, Sav – westchnęła Araven. – Według legendy ród Gissera jest ostatnim, który bezpośrednio wywodzi się z Amran, a jego linia kończy się na Ravenie. Pozostałe rody, nazywające siebie „błogosławionymi”, mogą się pochwalić jedynie domieszkami takiej krwi. Przez to mają bardzo podobne podstawy do roszczenia sobie praw do ceverdyjskiego tronu. Marne… ale względnie równe.
– Zatem szukamy kogoś z większymi ambicjami od innych – podsumował najmita. – I na tyle sprytnego, by utrzymać swoje plany w tajemnicy.
Potrząsnęła głową.
– Co to ma wspólnego ze sprawą Teri?
– Tego zamierzam się dowiedzieć. – Sav nalał sobie kolejny kubek… czy raczej pół kubka, bo zawartość butelki właśnie się wyczerpała. – Jeśli jednak mam skutecznie kontynuować misję, którą mi zleciłaś, musimy ustalić nowe zasady. Adekwatne do wagi problemu.
Przyjrzała mu się uważnie. Jego oblicze wydawało się zupełnie szczere. Z jakiegoś powodu właśnie to ją niepokoiło.
– W co ty próbujesz pogrywać?
Zmrużył oczy. A potem nagle wstał i nachylił się nad nią, bardzo blisko.
– Zamierzam pokazać tym szlacheckim wypierdkom, ile jest wart człowiek z gminu, który podobno nie stanowi żadnego zagrożenia – rzekł zniżonym głosem. – Tobie również, wasza wysokość. Dostaniesz wszystko, co ci się należy. – Uśmiechnął się. – Proszę jedynie o szansę. I odpowiednie środki.
Odsunął się i zajął miejsce po drugiej stronie stołu, a Araven zyskała chwilę, by uspokoić rozszalały puls. Odetchnęła.
– Czego potrzebujesz, by dopełnić zadania? – spytała.
– Moich ludzi – wyliczył. – Pieniędzy na opłacenie karczmarzy. I twojej zgody na użycie… niestandardowych metod.
– Prosisz o wiele.
– Bo stawka jest wysoka. – Sav utkwił w niej oczy. – By schwytać suma, nie wystarczy wędka ani przynęta na płotki. Tymczasem wasza wysokość posyła mnie na łowisko z gołymi rękami.
Nie odpowiedziała. Wciąż myślała o ludziach najmity, którzy tylko dzięki własnemu instynktowi uniknęli śmierci w miejscu, w którym zagwarantowano im bezpieczeństwo. Gdyby coś im się stało, gdy Sav pozostawał pod jej rozkazami, nie byłaby w stanie spojrzeć w lustro. Dała słowo. Mieli być gwarantem wykonania misji, nie ofiarami knowań, nad którymi nie miała kontroli. Tymczasem na jej własnym zamku znajdował się zdrajca, który – jak na razie – grał wszystkim na nosie.
Zacisnęła dłonie. Miała serdecznie dość strachu, podejrzliwości i ciągłego oglądania się za siebie. Od blisko dwudziestu lat poświęcała życie dla Ceverde, najpierw u boku Gissera, potem jako samodzielna władczyni. Nigdy nie uchybiła godności książęcej małżonki, choć jej uroda – i różnica wieku między nią i księciem – od początku stanowiły pożywkę dla plotek. Stawiała czoła otwartej i skrytej wrogości, niesprawiedliwym oskarżeniom i próbom gwałtu. Dźwignęła podupadłe księstwo z kolan. Zyskała miłość i szacunek ludu, który je tworzył. Powstrzymała wojnę z Nivrlandem. A jednak wciąż znajdowali się tacy, którym to nie wystarczało.
Księżna uznała, że pora ukrócić ich ambicje.
– Dobrze. – Spojrzała na niego twardym wzrokiem. – Daję ci zgodę. Masz mi dostarczyć tych skurwysynów, nieważne, jakimi środkami.
Uśmiechnął się drapieżnie.
– Rozkaz, wasza wysokość. Jakieś dodatkowe polecenia?
– Nie. – Przymknęła oczy, a jej gniew ustąpił przed znużeniem. – Ten temat skończyliśmy… Ale mam życzenie.
– Zamieniam się w słuch.
– Nie jako księżna – dopowiedziała cicho.
***
Tym razem została z nim do rana. Miło było czuć jej ciepło i wsłuchiwać się w jej oddech, gdy spała przytulona do niego plecami – a potem ją obudzić, by nasycić rozpalone żądze. Odpowiedziała na jego pragnienie z taka samą pasją, z jaką wcześniej on spełnił jej życzenie – a Sav był nieodmiennie zafascynowany, że przychodzi im to tak łatwo. Należeli do różnych światów, z których każdy był otoczony solidnym murem – a oni na przekór wszystkim spotykali się na ziemi niczyjej, by w skradzionych chwilach grać na nosie społecznym konwenansom. By dzielić coś, co sprawiało dziką radość im obojgu.
Gdy Araven sięgnęła po swój podróżny strój, słońce stało już całkiem wysoko. Sav obserwował, jak nakłada kolejne elementy odzienia – tak samo metodycznie, jakby chodziło o analizę finansów księstwa. Przed opuszczeniem izby zarzuciła na głowę kaptur i starannie ukryła pod nim włosy. Dla niewprawnego oka mogła teraz wyglądać jak zwykła podróżniczka, która dla wygody zastąpiła spódnicę cienkimi wełnianymi spodniami o dopasowanych nogawkach. Zdradzały ją jedynie buty. Miała słabość do łosiowej skóry… a także do obcasów i cholewek podkreślających łydki.
Uśmiechnął się pod nosem. Mógłby zwrócić jej uwagę na ten drobiazg. Ale nie chciał.
Do głównej izby zeszli w milczeniu – Araven lekko pochylona, by ukryć twarz. Zajęci śniadaniem goście nie zwrócili na nich większej uwagi. Bez przeszkód dotarli więc do drzwi, za którymi – w pewnej odległości – czekała w siodle szczupła jasnowłosa kobieta z opaską na lewym oku, wyraźnie zniecierpliwiona.
Tymczasem smarkaty parobek wyprowadził ze stajni osiodłanego skarogniadego wałacha księżnej. Araven ruszyła w jego stronę – lecz w tym momencie Sav pochwycił ją za nadgarstek i gwałtownie przyciągnął do siebie, aż szeroki kaptur zsunął się jej z głowy. Objął ją lewym ramieniem tak, by nie mogła się wyrwać, chwycił ją wolną dłonią za kark i nachylił się nad jej ustami. Wpił się w nie zachłannie, jakby od tego zależało jego życie – albo jakby to miała być ostatnia rzecz, którą w nim zrobi. Zaskoczył ją: wyczuł to w jej napiętych nagle mięśniach i przyspieszonym biciu serca; w tym, że nie od razu odpowiedziała na pocałunek. Jednak odpowiedziała. I nie spróbowała przy tym kopnąć go w krocze, choć Sav liczył się z taką ewentualnością.
Odsunęła się dopiero po dłuższej chwili. Starała się wyglądać na opanowaną, ale nie zdołała ukryć przed nim dudnienia w piersi.
– To było niestosowne, najemniku.
– Nie. – Znów ją pocałował. – Niestosowne byłoby, gdybym potraktował cię jak pospolitą dziewkę i na odchodnym klepnął cię w tyłek… wasza wysokość. – Uśmiechnął się bezczelnie, w pełni świadom, że u większości niewiast zasłużyłby tym na policzek. W sumie był ciekaw jej reakcji.
Araven potrzymała go w niepewności zdecydowanie dłużej niż większość niewiast, przez co odrobinę stracił na animuszu.
– Tym razem ci daruję – rzekła wreszcie. Na jej ustach igrał ledwie dostrzegalny uśmiech. – Ale na przyszłość się pilnuj. Moja wyrozumiałość ma swoje granice.
Delikatnie, acz stanowczo oswobodziła się z jego objęć. Sav oparł się o futrynę i odprowadził ją wzrokiem.
– Podobało ci się – rzucił, gdy dosiadła konia.
Znowu kazała mu czekać. Co za żmija…
– Tak.
Zebrała wodze i odjechała rączym kłusem, by wkrótce dołączyć do oczekującej w oddaleniu towarzyszki. Savander zwrócił uwagę, że po drodze znów zarzuciła na głowę kaptur. Za późno, moja pani, pomyślał. Był pewien, że niejedne oczy dostrzegły już blask jej złotych włosów, gdy ją całował, a jej charakterystyczną urodę trudno było ukryć. Opiewała ją niemal każda ballada w Ceverde.
Gdy wrócił do izby, karczmarz sam postawił przed nim kufel, a goście zaczęli z zainteresowaniem spoglądać w jego stronę. Kilkoro nawet przysunęło się bliżej.
Uśmiechnął się z triumfem. O to mu chodziło.