Okładka przedstawiająca rysunek kajdan na białym tle. W górnej części napis: Karolina Żuk-Wieczorkiewicz; niżej: "Prawo łaski". Całość kompozycji obejmuje wąska czarna ramka z symboem korony w górnej części i logo Avaroth.pl w dolnej

Prawo łaski (część 4)

– Na bogów, Savander, uprzedzaj, zanim się zjawisz. – Książęcy sekretarz z dezaprobatą przewrócił oczami, gdy najemnik wparował do jego kancelarii.

– Twoi pachołkowie za każdym razem twierdzili, że jesteś zajęty – warknął przybyły.

– Bo jestem. – Devan demonstracyjnie otworzył przed sobą opasły kodeks, sięgnął po plik świeżych pergaminów i zanurzył pióro w kałamarzu. – Będę zatem wdzięczny, jeśli szybko przedstawisz swoją sprawę.

Sav oparł dłonie o ciężkie biurko, przy którym urzędował sekretarz.

– Jak można się dostać do archiwów sądowych?

– Legalnie? – Powiernik księżnej uniósł brwi. – Jest kilka sposobów. Na przykład zostać zaprzysiężonym urzędnikiem… – Udał zamyślenie. – Niestety do tego brak ci kwalifikacji. W tym nieposzlakowanej opinii.

Sav westchnął niecierpliwie.

– A inne sposoby?

– Glejt z przepustką lub osobiste poręczenie jej wysokości – odparł Devan uprzejmie.

Najemnik skrzyżował ręce na piersi.

– Jesteś jej sekretarzem. Twoje poręczenie by nie wystarczyło?

– Wystarczyłoby. – Urzędnik wzruszył ramionami. – Ale go nie dostaniesz.

– Nawet w celu realizacji misji, którą zleciła?

Sekretarz odłożył pióro i splótł dłonie na rozłożonych dokumentach, po czym wbił nieprzyjazny wzrok w Savandera.

– Twojej misji, łajzo – rzekł zimno. – Księżna wierzy, że możesz być człowiekiem, którego szuka. Ja tak nie uważam. Oczywiście niezależnie od mojej prywatnej opinii będę działał zgodnie z jej rozkazami, czyli nie wchodził ci w drogę. – Zmrużył oczy. – Ale nie zamierzam niczego ci ułatwiać.

– Zdajesz sobie sprawę, że tak byłoby szybciej? – syknął Savander.

– To twój sprawdzian. – Devan uśmiechnął się złośliwie. – Nie mój. Uprzedzałem, że aby naprawdę zrobić na niej wrażenie, nie wystarczy się z nią przespać. Trzeba używać głowy. Akurat masz okazję. – Ostentacyjnie powrócił do przerwanej pracy. – A teraz racz wybaczyć. Jestem zajęty.

***

Sav był zły. Plan, z którego genialnej prostoty był tak dumny, okazał się irytująco trudny do wdrożenia. Najbardziej złościło go to, że od skarbca z informacjami dzielił go jeden glejt – a właśnie jego, przez złośliwość książęcego urzędnika (i chwilową nieobecność Araven), nie mógł dostać.

Włamanie do adeńskiego archiwum nie wchodziło w grę. Gmach był strzeżony dzień i noc, a straże zmieniały się o różnych porach – o czym uprzejmie poinformował go Devan, gdy wpadł „Pod pijanego orła” na kufel sardyjskiego. Sav miał przy tym nieodparte wrażenie, że książęcy powiernik czerpie szczególną satysfakcję z jego bezsilności. Przysiągł sobie, że następnym razem naszcza mu do piwa.

Jak na złość ostatnio nie było nawet z kim gadać. Po wyjeździe Araven (zdaje się, że księżna wizytowała tereny, które ucierpiały po ostatniej powodzi) do karczmy zjeżdżało mniej gości, a stali bywalcy nie poruszali interesujących Savandera tematów. Gdy zaś on sam spróbował zagaić o fakty – niby w komentarzu do wykonanego właśnie utworu – został zgromiony wzrokiem. Wspominanie o szczegółach tamtych wydarzeń poza balladą było tu uznawane za nietakt.

– O co im chodzi? – zaczepił na stronie swego mocodawcę.

– O nią. – Karczmarz dyskretnie wskazał drzwi, za którymi zniknęła Teri. Miał przy tym taką minę, jakby tłumaczył oczywiste rzeczy idiocie. – O jej spokój. Ta sprawa wywołała tu już zbyt wiele niepotrzebnych waśni.

– Waśni? – zdziwił się Sav. – Sądziłem, że akurat w tym temacie wszyscy są zgodni.

– Wszyscy porządni ludzie – uściślił gospodarz. – Jednak oni nie doznali hańby. Ta spadła na bardziej znaczące rody.

– Które? – zainteresował się najemnik. – Pieśń o nich nie wspomina.

Karczmarz obdarzył go spojrzeniem pełnym dezaprobaty.

– Nie szukaj guza, Sav – ostrzegł. – Panowie szlachta są wyjątkowo drażliwi na punkcie swojego honoru. W Adenie mocno ich użądlono, ale to tak, jakby osa użądliła byka. Wątpię, by powiedzieli swoje ostatnie słowo.

– Myślisz, panie, że zamach na księżną mógł być aktem pomsty? – Sav zaryzykował pytanie.

– Strasznie jesteś ciekawski jak na zwykłego przybłędę. – Gospodarz zmrużył oczy. – Zajmij się robotą.

Uparty skurwiel, pomyślał najemnik z irytacją, ale uznał, że na jakiś czas musi odpuścić. Problem w tym, że czasu było coraz mniej. Za kilka dni miał zdać pierwszy raport ze swojej misji… a nie miał prawie nic.

W desperacji spróbował sięgnąć do jeszcze jednego źródła. Podpatrzył, kiedy „sierota z Adeny” uda się na podwórze ze stertą brudnych naczyń, i po cichu wymknął się za nią. Miał nadzieję podejrzeć inicjały na jej przedramieniu, gdy podwinie rękawy – ale zamiast liter dostrzegł jedynie brzydkie, rozległe blizny po oparzeniach.

– Kto ci to zrobił? – spytał, nim zdążył pomyśleć.

Wystraszona Teri natychmiast zerwała się na równe nogi. Gdy się zorientowała, że ma przed sobą Savandera, odrobinę się uspokoiła, ale i tak spojrzała na niego jak na potencjalnego wroga. Sav przeklął w duchu własną głupotę. Niby jak miała mu odpowiedzieć?

Jednak odpowiedziała. Pokazała mu wnętrze własnej dłoni, po czym położyła ją na uszkodzonej skórze. Sav westchnął bezgłośnie. Skinął dziewczynie głową na znak zrozumienia i pomógł jej z naczyniami.

To by było na tyle w kwestii wybadania Teri.

***

Dwa dni przed umówionym spotkaniem do Savandera podeszła mlecznowłosa Sardyjka z opaską na oku. Właściwie nie tyle do niego podeszła, co potrąciła go w progu – i niepostrzeżenie wsunęła mu w dłoń maleńki skrawek pergaminu. Rozwinął go po drodze do wychodka. Liścik zawierał zwięzły opis miejsca, w którym Sav miał się stawić, oraz znak, na który umówił się wcześniej z Araven: stylizowane „S”, nawiązujące do budowy nivryjskiego bata.

Westchnął ponuro. Wyglądało na to, że będzie musiał zorganizować sobie konia. Gospoda, do której miał się udać, znajdowała się zbyt daleko, by mógł sobie pozwolić na piesze wycieczki.

Na razie pozostawało mu zniszczyć papier. Gdy uznał, że po prostu wrzuci go do wychodka, natknął się na wychodzącą z niego Teri – i wpadł na zdecydowanie lepszy pomysł.

– Zrobisz coś dla mnie? – spytał.

Spojrzała na niego z przerażeniem. No tak. Mógł użyć bardziej fortunnych słów.

– Spal to – wyjaśnił szeptem i podał jej pergamin, po czym zniknął za drzwiami latryny, by nie straszyć dzieciaka jeszcze bardziej.

Jednak przez szpary w deskach podejrzał, że „iskierka” zrobiła, o co prosił.

*

Na spotkanie jechał w ponurym nastroju. Konia pożyczył od mocodawcy, oddawszy w zastaw miecz, który zdobył tuż przed otrzymaniem posady w karczmie. Gospodarz nie był zadowolony z jego wyjazdu, ale Sav zdołał go przekonać, że to gardłowa sprawa, i obiecał wrócić jak najszybciej.

Zajazd, do którego go wezwano, znajdował się nieco na uboczu od głównego traktu, jednak musiał dobrze prosperować: główny budynek był nawet większy niż karczma pod zamkiem, dach najwyraźniej regularnie czyszczono z mchu, a stajnia – na oko Savandera – mogła pomieścić co najmniej tuzin koni. Gdy Sav wjechał na podwórze, natychmiast podbiegł do niego chłopak stajenny, a ledwie zdążył zsiąść z konia, zainteresowały się nim dwie dziewczyny w wełnianych spódnicach i obcisłych, wydekoltowanych kaftanikach. Obie uśmiechały się do niego miło, na co odpowiedział tym samym – i odruchowo przeliczył w pamięci zawartość swojej sakiewki. Powinno wystarczyć.

Najpierw jednak musiał załatwić inną sprawę.

Wszedł do biesiadnej izby, odnalazł gospodarza i szepnął mu do ucha umówione hasło. Właściciel przybytku dyskretnie skinął głową i zaprowadził Savandera do odosobnionego pokoiku na piętrze, który aż się prosił o lepsze wykorzystanie niż sekretne misje dla korony. Cóż, pomyśli o tym później.

– Czekaj tutaj – rzucił sucho właściciel i wyszedł.

Sav westchnął, zły, że nie zamówił sobie kufla sardyjskiego. Zdjął wierzchnie okrycie i rzucił je niedbale na jeden z dwóch zydli ustawionych przy koślawym stole, po czym wyciągnął się na całkiem wygodnym sienniku. I tak nie miał teraz nic do roboty. Ciekawe, przed kim przyjdzie mu zdać raport. Miał nieprzyjemne podejrzenie, że znów będzie musiał stanąć twarzą w twarz z sekretarzem księżnej i jego wrednymi, błękitnymi ślepiami, które chętnie ozdobiłby jakimś gustownym sińcem.

Jego podejrzenie okazało się chybione. Do izby, którą mu wskazano, wśliznęła się smukła zakapturzona postać z flaszką wina i dwoma cynowymi kielichami. Pewnym krokiem podeszła do stołu i rozstawiła naczynia na blacie.

– Zamknij drzwi – poleciła, po czym zdjęła kaptur.

Najemnik gwałtownie poderwał się z posłania.

– Co jest, Sav? – Araven obdarzyła go kpiącym uśmiechem. – Spodziewałeś się kogoś innego?

– Tak… nie. – W trzech susach doskoczył do drzwi i wykonał jej polecenie. Co się z nim działo, do cholery? – Nie oczekiwałem, że wasza wysokość zjawi się osobiście.

– Widzę. – Obrzuciła wzrokiem zmąconą pościel i płaszcz zwisający smętnie z siedziska. – Miło, że nie zastałam tu innych… niepowołanych osób.

Najemnik nie skomentował.

– Siadaj. – Księżna podała mu napełniony kielich i wskazała łóżko. Sama zajęła wolny zydel. Zdjęła rękawiczki, na oko Savandera wykonane z najlepszej jagnięcej skóry, i odłożyła je na blat. W świetle świecy błysnął pierścień z jej herbem. – Mów, czego się dowiedziałeś.

– Na razie głównie tyle, że w Ceverde na każdą wzmiankę o waszej wysokości poddani na wszelki wypadek łapią za oręż, by cię bronić – stwierdził kwaśno i oszczędnie pociągnął z kielicha. – Jeśli ktoś miałby złe zamiary, bałby się odezwać… Dziwnie smakuje – stwierdził, podejrzliwie wąchając trunek. – Co to za wino?

– Eliksir prawdy – odparła z niewinnym uśmiechem. – Widzisz, Sav, słyniesz nie tylko ze sprawnej ręki. Chociaż twoje osiągnięcia, jak na razie, niespecjalnie mnie zachwyciły. Masz dla mnie coś bardziej imponującego?

W ostatniej chwili powstrzymał ripostę, która cisnęła mu się na język. Ciekawe, kiedy do reszty straci nad nim kontrolę. Łypnął na nią spode łba i demonstracyjnie upił kolejny łyk.

– Przetrwałem do naszego spotkania, nikogo nie okradając – wyliczył. – Przy pensji, jaką wyznaczył mi twój sekretarz, uważam, że to niezgorszy wyczyn. – Zawiesił głos. – I zaznajomiłem się nieco bliżej z twoją podopieczną. Teri czy jak jej tam…

Araven zesztywniała.

– Słucham?

– Miła dziewczyna – ciągnął Savander, patrząc jej w oczy. – Wiedziałaś, że wcale nie lubi tej ballady o sierocie z Adeny?

– Nie. – Sięgnęła po kielich. – Nie wiedziałam.

– Dzieciak nie chce ci sprawiać przykrości. – Sav osuszył swoje naczynie do końca. – Wie, ze chciałaś dobrze. Może jednak warto szepnąć bardowi, by nieco bardziej urozmaicił repertuar. Na przykład o słynną „Pieśń o Araven”, której mimo jej sławy nie miałem jeszcze okazji usłyszeć.

Nie żeby jakoś szczególnie za tym tęsknił, ale jego celem było wywarcie wrażenia na księżnej, a to najwyraźniej udało mu się osiągnąć. Nawet jeśli ta szczwana bestyjka nie chciała tego przyznać.

– Dziękuję, Sav – powiedziała spokojnie. – Porozmawiam z bardem. Dowiedziałeś się czegoś jeszcze?

Wzruszył ramionami i zajrzał do pustego kielicha. Dolać sobie czy nie? W sumie nie miał za wiele do ukrycia, ale nie chciało mu się wstawać.

– Wasza wysokość powinna wiedzieć, że jej podopieczna nie jest zbyt rozmowna – mruknął.

– Zaufała ci.

– Niespecjalnie – przyznał. – Na tyle, że nie ucieka na mój widok, gdy mijamy się w drodze do wychodka. Ale ja umiem patrzeć. Zauważam drobiazgi. Na przykład to, że się krzywi i wymyka z biesiadnej izby, gdy tylko minstrel zaczyna uderzać w rzewne nuty. – Wyszczerzył kły i uniósł kielich. – Czy wasza wysokość jest usatysfakcjonowana?

– To się okaże. – Lekko zmrużyła oczy. Nalała sobie wina i odstawiła flaszkę.

Psiakrew, chyba jednak będzie musiał wstać. Nadal chciało mu się pić, a po kilku łykach do dziwnego smaku szło się przyzwyczaić. Koniec końców ryzykował tylko to, że palnie przy niej jakiś idiotyczny komplement o jej tyłku lub cyckach.

– Jakie masz plany? – spytała, gdy uzupełniał naczynie.

– Odwiedzić Adenę – odparł sucho. – W knajpie pod zamkiem niczego więcej się nie dowiem.

– Twoja ostatnia wizyta w mieście chyba nie była najszczęśliwsza. – Araven uśmiechnęła się słodko. –  O włos uniknąłeś aresztowania. Nie masz obaw, by tam wracać?

Skąd wiedziała, do cholery?

– Mam. – Wzruszył ramionami. – I co z tego?

Zmilczał to, że nie ma pojęcia, jak wyciągnąć potrzebne informacje. Jednak przybycie księżnej otworzyło przed nim nowe możliwości, z których zamierzał skorzystać. A przy okazji zagrać na nosie Devanowi.

– Będzie trudno – zauważyła Araven.

– Poradzę sobie – odparł i skupił myśli wyłącznie na aktualnie wykonywanej czynności. Chłód metalu, aksamitna ciecz obejmująca język, delikatne, acz przyjemne pieczenie w gardle. Czym to wino smakowało? Zjeździł chyba pół świata, a jednak nie potrafił rozpoznać tajemniczego składnika.

– I tak sporo osiągnąłeś.

Zmarszczył brwi.

– Sporo?

– Zdobyłeś zaufanie najbardziej pokrzywdzonego dziecka w księstwie – wyliczyła Araven. – I wytrzymałeś dwa tygodnie bez złamania prawa. Nawet Devan był pod wrażeniem. Przy okazji – uśmiechnęła się łobuzersko – to nie on wyznaczył ci twoją pensję. Byłam ciekawa, jak sobie z tym poradzisz.

Żmija, pomyślał Savander i natychmiast skoncentrował uwagę na czymś innym. Bezpieczniejszym i zdecydowanie bardziej krągłym.

Widok przesłoniła mu smukła dłoń z odrobinę za dużym herbowym pierścieniem,  dzierżąca cynowy kielich.

– Wasza wysokość nie obawia się pić swojego eliksiru? – spytał.

– Tego? – uniosła naczynie. – Och, rozwiązuje język dopiero przy większej ilości. Jak każdy inny trunek. Za to z korzeniami z Hirgonu smakuje wybornie, zwłaszcza grzane. Spróbuj kiedyś. – Obdarzyła go szerokim uśmiechem. – Masz dla mnie coś jeszcze?

– Nie – prawie warknął. Nie mógł sobie darować, że tak łatwo dał jej się nabrać.

– Jakieś plany na wieczór?

Spojrzał na nią ponuro. Jakoś przeszła mu ochota, by ściągać tu dziewki.

– Już nie.

– Świetnie – ucieszyła się Araven. – Zapraszam cię na kolację. Zaraz przyniosą.

Kolacja, jak się okazało, była tylko przystawką.

– Wasza wysokość nie obawia się o swoją reputację? – spytał, gdy zdjęła kaftan i zabrała się za jego koszulę.

– Niespecjalnie. – Skrzywiła się. – Przy tych cudach, które o mnie opowiadają w gospodach, nasza schadzka nie okaże się nawet warta kolejnej plotki.

– Jeśli waszej wysokości zależy, mogę zadbać, by stało się o niej głośno. – Objął ją i wyszczerzył kły.

– Nie przyjechałam tu dla twoich przechwałek, Sav.

– Przechwałek? – udał oburzenie. – Czyż nie dowiodłem swej wartości?

– W gadaniu – zgasiła go. – A skoro tak ci pilno do kolejnych dowodów… – Wsunęła dłoń za jego kark i delikatnie ukąsiła go w ucho. – Zacznij od zrobienia lepszego użytku z języka.

Sav wyciągnął się na łóżku, usiłując uspokoić oddech. Nigdy by nie przypuszczał, że służba koronie może być tak wyczerpująca. W przypływie szczerości zwierzył się z tej myśli księżnej.

– To przyjemność, Sav – wymruczała Araven, wodząc palcem po jego piersi. – Nigdy nie mieszam łóżka ze służbą. Tego samego wymagam od moich ludzi.

– Stałem się człowiekiem księżnej?

– Na razie kochankiem. – Przeciągnęła się leniwie. – Na miano mojego człowieka trzeba sobie zasłużyć. Dałam ci szansę. Od ciebie zależy, czy ją wykorzystasz.

Przewrócił ją na plecy i pochwyciwszy ją za nadgarstki unieruchomił jej ręce. W tej pozycji jej piersi prezentowały się szczególnie kusząco. Z racji zajętych dłoni poświęcił im uwagę językiem.

– Igrasz z mężczyzną, który jest sporo silniejszy od ciebie, pani – zauważył.

– …i który ma sporo do stracenia, jeśli stanie mi się krzywda. – Rozciągnęła usta w uśmiechu i znacząco oparła kolano o jego pachwinę.

Najemnik uznał, że rozsądniej będzie powrócić do poprzedniej pozycji. Księżna jak gdyby nigdy nic wtuliła się w jego bok i złożyła głowę w zgięciu jego ramienia, tak że poczuł delikatne łaskotanie jej włosów. To było nawet przyjemne.

– Kto się o tym dowie, skoro jesteś sama?

– Nie przyjechałam tu sama – odparła spokojnie. – Na takie zaufanie musisz jeszcze zapracować.

– Mimo wszystko zaskoczył mnie widok waszej wysokości poza murami zamku.

– Mury są jak więzienie, Sav. – Westchnęła. – Czasem potrzebuję się uwolnić od miejsca, w którym jedni zabiegają o moje względy, inni najchętniej wbiliby mi nóż w plecy, a reszta zastanawia się, jak mnie zerżnąć.

– Tych ostatnich pewnie teraz zżera zazdrość? – Musnął wargami jej włosy i z lubością pogładził jej pośladek.

– Jestem pewna, że szczerze cię nienawidzą. – Uniosła się na łokciu i pocałowała go w usta. Jej dłoń powędrowała w inne, bardziej wrażliwe miejsce. Sav przygryzł wargę. – A ja dam im powód, by znienawidzili cię jeszcze bardziej.

Mimo podniecenia poczuł ukłucie niepokoju.

– Co chcesz zrobić?

– Zaufaj mi – uśmiechnęła się wesoło. – Nie pożałujesz.

***

Ulotniła się o świcie, zanim Savander się zbudził. Jej wierzchowiec, zgodnie z wydanym dzień wcześniej rozkazem, stał osiodłany u wrót stajni. Yaern bez słowa podał jej wodze. W znoszonym burym płaszczu, z nierówno obciętymi włosami i zaniedbanym zarostem zupełnie nie przypominał bywalca książęcego dworu. Ba, nie przypominał nawet samego siebie, co Araven przyjęła z uznaniem. Uczył się.

– Kiedyś się doigrasz – stwierdził, gdy zagłębili się w pobliskim lesie.

Uśmiechnęła się niewinnie.

– Odmawiasz matce odrobiny rozrywki?

Niebezpiecznej rozrywki – zauważył chłopak. – Zdajesz sobie sprawę, kim on jest?

– Owszem. – Westchnęła niecierpliwie. – Czytałam twój raport. Muszę przyznać, że świetnie przygotowany, naprawdę zrobiłeś postępy…

– Nie zmieniaj tematu.

– Nie przypuszczałam, że masz ochotę go kontynuować.

– Jeśli chcesz wiedzieć, nie znajduję w tym przyjemności. – Skrzywił się. – Jednak powierzyłaś mi zadanie, a ja staram się z niego wywiązać.

– Wie, że go śledzisz?

– Nie sądzę. – Młodzieniec wyciągnął przeczesał palcami postrzępione kosmyki, które pozostały po imponującej kicie. – Znam swój fach… Ale pewności nie mam. To sprytny skurwiel.

– Nie wyrażaj się.

Uniósł brwi.

– Wasza wysokość czuje się zgorszona? Kto by pomyślał…

Zgromiła go wzrokiem. Natychmiast położył uszy po sobie, choć jego mina wyraźnie wskazywała, co myśli o całej sytuacji.

– Może byłoby rozsądniej wysłać za nim więcej ludzi – zastanowił się. – By zminimalizować ryzyko, że któregoś rozpozna.

– Nie.

– Dlaczego?

– Nie wiem, komu mogę ufać, Yaern. – Zwróciła ku niemu twarz, na której pojawił się rys bezsilności. – Ten spisek…

– …pokazał, że mnóstwo ludzi w Ceverde jest gotowych cię bronić choćby za cenę życia. Zresztą, jak słyszałem, do tych samych wniosków doszedł twój najmita. A jemu zaufałaś bez zastrzeżeń.

– Prawie – mruknęła.

– Szczegół bez znaczenia. – Wbił w nią wzrok. – Dlaczego?

– Nie jest stąd. – Araven zapatrzyła się w gościniec niknący w porannej mgle. – Pomimo miana, jakim się posługuje. Nie jest uwikłany w żadne rodowe powinności, ambicje ani gry polityczne. Przypuszczam, że przez długi czas było mu wszystko jedno, kto zasiada na tronie Ceverde… – Usta księżnej rozciągnęły się w niebezpiecznym uśmiechu. – Postarałam się to zmienić.

– Przez to, że poszłaś z nim do łóżka? – spytał jej syn złośliwie.

– Przez to, że dałam mu szansę na coś, co stanowi sens jego istnienia – rzuciła gniewnie. – Savander to hazardzista. Lubi ryzyko i nie znosi nudy, żeby zaś się nie nudzić, potrzebuje wyzwań, nie tylko dla sprawności ręki, ale i umysłu. A wierz mi, że ten byczek, mimo wielkiego umiłowania kobiecych wdzięków, potrafi myśleć. – Zmrużyła oczy. – Jaki inny zleceniodawca byłby w stanie zapewnić mu to wszystko, czego naprawdę potrzebuje?

– Rozgryzłaś drania w ciągu jednej nocy? – W głosie młodzieńca zabrzmiało niedowierzanie.

– W ciągu godziny – uściśliła z pełnym zadowolenia uśmiechem. – W znacznej mierze dzięki twojemu raportowi.

Nie odpowiedział.

– Poza tym, Yaernie – dodała księżna poważnie – powinieneś już się nauczyć, że nie mieszam prywatnych przyjemności ze służbą krajowi.

Savander pozwolił sobie zostać w łóżku znacznie dłużej niż kobieta, która wcześniej dotrzymywała mu kompanii. Uznał, że mu się należało.

Przeciągnął się na sienniku, bardziej wyczerpany niż wyspany, jednak w głębokim przekonaniu, że było warto. Uniósł się na łokciu i wsunął rękę pod poduszkę, by wydobyć stamtąd zdobycz ostatniej nocy. Był pewien, że okradziona osoba niczego nie zauważyła. Życie w rynsztoku pozwoliło mu wyrobić w palcach niezwykłą zręczność, przydatną nie tylko w łóżku.

Spojrzał na pierścień z miniaturowym herbem, jedyny taki w całym Ceverde. Uśmiechnął się z satysfakcją. Od kilku dni szukał wytrychu, który pozwoliłby mu zajrzeć do archiwów sądowych Adeny. I właśnie trzymał go w dłoni.

***

Araven wróciła do zamku, zanim większość jej dworu zdążyła się podnieść z łóżek, choć służba najpewniej była na nogach od świtu. Jej sekretarz też zwykle wstawał wcześnie, jednak poprzedniego dnia został zarzucony pracą, tak by nie miał czasu się zastanawiać, gdzie księżna jest i co robi (i z kim).

Do swoich komnat dotarła już po pierwszej zmianie warty. Na sekretarzyku leżał gruby stos dokumentów czekających na jej pieczęć i podpis. Devan nie próżnował. Uśmiechnęła się pod nosem, zajrzała do sypialni, by podziękować Siv, która na jej prośbę spędziła noc w jej łożu, i zdjąwszy rękawiczki zasiadła do pergaminów.

Brak pierścienia na palcu zauważyła, gdy sięgnęła po lak. W jednej chwili zrobiło jej się gorąco, choć nie miało to nic wspólnego z żarem namiętności. Zacisnęła dłoń w pięść.

– Cholera – mruknęła do siebie.

2 comments / Add your comment below

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *