Okładka przedstawiająca rysunek kajdan na białym tle. W górnej części napis: Karolina Żuk-Wieczorkiewicz; niżej: "Prawo łaski". Całość kompozycji obejmuje wąska czarna ramka z symboem korony w górnej części i logo Avaroth.pl w dolnej

Prawo łaski (część 3)

– Łapy przy sobie. – Sav delikatnie, lecz stanowczo chwycił nadgarstek kupca z Vaaren, gdy ten wyciągał rękę w stronę zaaferowanej dziewki, która usiłowała nadążyć za zamówieniami. – Teri jest niema, ale nie głucha. Rzeknij jej, panie, czego ci trzeba, a wkrótce ci to przyniesie.

Kupiec skrzywił się, jakby chciał rzucić jakiś niewybredny komentarz, jednak postura najmity ostudziła jego zapędy.

– Wina – powiedział, gdy dziewczyna przystanęła przy stole.

– Varelskie czy corthyjskie? – Najemnik przetłumaczył pospiesznie składane gesty. Starał się przy tym omijać wzrokiem bransoletki, które dziewka nosiła na rękach. Wczoraj przypadkiem odkrył, jaki metal kryje się pod maskującą warstwą skóry. Młoda Teri miała więcej tajemnic niż sama księżna Ceverde.

– Varelskie – odparł kupiec. – Dzban – dodał, odczytawszy kolejny gest niemowy.

No, ten przynajmniej się uczył. Sav puścił jego rękę i powrócił na posterunek przy wejściu.

Umiejscowienie gospody przy głównym trakcie sprawiało, że dość licznie odwiedzali ją przyjezdni – jednak równie częstymi gośćmi bywali mieszkańcy zamku, którzy chcieli na chwilę wyrwać się poza mury. Po tygodniu Sav był w stanie z dużym prawdopodobieństwem zidentyfikować kilkoro stałych bywalców. Wchodzili jak do siebie, a karczmarz usługiwał im osobiście, często wyprzedzając ich życzenia. Oprócz siwego szlachcica i zawsze dziwacznie ubranego krawca imieniem Arik najemnik rozpoznał kilku strażników (w tym mrukliwego dryblasa, który na rozkaz księżnej dał mu niedawno po gębie), Sardyjkę z opaską na oku i kasztanowowłosą trzpiotkę, która najpewniej nie była taką idiotką, za jaką starała się uchodzić. Wszystkich mężczyzn, którzy jej towarzyszyli, owijała sobie wokół palca i nigdy nie płaciła za wikt z własnej sakiewki. Sav zwrócił też uwagę, że zawsze pije mniej niż jej towarzysze, a kilka razy złapał ją na tym, że ukradkiem mu się przygląda. Trzeba będzie na nią uważać.

Największą frajdę sprawił mu jednak inny zamkowy gość. Na widok Savandera w roli karczemnego wykidajły stanął w progu jak wryty, a jego błękitne oczy omal nie wyszły z orbit.

– Co tu robisz?

– Pracuję. – Najemnik wzruszył ramionami. – Nie widać?

Książęcy sekretarz – Devan, jak sobie przypomniał Savander – rozejrzał się dyskretnie.

– Nie masz przypadkiem innych zadań? – syknął.

– Nie dostałem szczegółowych wytycznych co do sposobu ich realizacji – odparł Sav spokojnie. – Więc działam po swojemu. Radzę ci panie, byś nie wchodził mi w drogę. – Uśmiechnął się bezczelnie. – Piwa?

Naburmuszony Devan zatrzasnął drzwi z takim impetem, że podmuch zgasił kilka świec na stole najbliżej wejścia. Niemowa podbiegła do nich z krzesiwem, jednak gdy nikt nie patrzył (nikt prócz Savandera), odłożyła narzędzie, zdjęła swoje bransoletki i ujęła knoty w palce. Te wnet zajęły się ogniem.

No proszę, pomyślał Savander, gdy pospiesznie nakładała bransoletki z powrotem. Dziewka z Darem.

Coś takiego było nie do pomyślenia w Środkowych Krainach, jednak Ceverde zawsze trwało na pograniczu. Legenda głosiła, że jego władcy wywodzili się z ludu Amran, przypisanego do władztwa Chaosu. Przed wiekami przyjęli sposób życia zgodny z tradycją Środkowych Krain, ale ponieważ miejscowi kapłani nigdy nie złożyli Przysięgi Erloca, manifestacje Mocy zdarzały się relatywnie często. Zwykle nie były zbyt silne. Czasem jednak Dar wymykał się spod kontroli i dotknięte nim jednostki po prostu eliminowano: pętano inahilem lub zabijano, by nie szkodziły społeczności. Obdarowani, którzy mieli więcej szczęścia, trafiali pod opiekę Wiedzących. Bardzo rzadko zdarzały się osoby, które były w stanie kontrolować Moc same z siebie.

Gdy Teri przechodziła obok, Sav chwycił ją za nadgarstek. Podskoczyła i spojrzała na niego wzrokiem zranionej sarny. Zawsze silnie reagowała na niespodziewany dotyk. Najemnik cofnął rękę.

– Po co je nosisz? – spytał szeptem i wskazał jej bransoletki.

Skuliła się i ścisnęła dłońmi skronie. Zdążył poznać ten gest. „Strach”.

– Czego się boisz?

Potrząsnęła głową, a po chwili wahania zatoczyła dyskretny krąg dłonią i pokazała Savanderowi kilka palców: dwa, trzy, cztery. Potem znów objęła dłońmi skronie.

„Oni. Oni się boją”.

Wtedy do zwykłego gwaru karczmy dołączyły rzewne dźwięki lutni. Dziewczyna skrzywiła się boleśnie i wymknęła na zewnątrz dokładnie w chwili, gdy zabrzmiały pierwsze słowa „Sieroty z Adeny”. Czwarty raz w tym tygodniu.

Z westchnieniem zastąpił ją przy stołach. Zasłuchani klienci nie sprawiali kłopotu. Przy tej balladzie zawsze jakoś dziwnie pokornieli. Sav zastanawiał się, czy chodziło o współczucie dla bohaterki pieśni, czy o coś innego. Zwłaszcza że nie wszystkie twarze były jednakowo wzruszone. Sav postanowił dobrze zapamiętać te, które wyrażały najmniej entuzjazmu.

Niezależnie od upodobań słuchaczy pieśń o sierocie z Adeny budziła wśród ludku wyjątkowo silne emocje. Opisywała też coś niewiarygodnego. Sav uznał, że warto byłoby sprawdzić źródła. Teri z oczywistych względów nic mu nie powie, a miejscowi nie byli świadkami tamtych wydarzeń. Dotarcie do prawdy wymagało odwiedzin w miejscu, które Sav najchętniej omijałby z daleka.

Tam, gdzie go pojmano.

***

Na wyprawę do Adeny przygotował sobie najbardziej nijakie łachy, jakie zdołał znaleźć – tak, by jak najmniej przypominać zakapiora, który przed kilkoma tygodniami wszczynał rozruchy na ulicach. By zaoszczędzić czas, postanowił zorganizować sobie transport. Podsłuchał, kiedy miejscowy kuśnierz zamierza się wybrać po towar, dzień wcześniej spił jego czeladników, a nazajutrz – wziąwszy wychodne – zaproponował mu pomoc w ochronie cennego dobytku w zamian za podwózkę.

Niestety jego oferta nie spotkała się z entuzjazmem. Najwyraźniej rzemieślnik zbyt długo chodził po świecie, by zaufać obcemu jedynie ze względu na jego szczery uśmiech. Sav w desperacji chciał już szukać alternatywnego rozwiązania, gdy otrzymał nieoczekiwaną pomoc.

Niema dziewczyna, która przysłuchiwała się całej rozmowie z miną wystraszonego zwierzątka, niepostrzeżenie stanęła u boku najemnika i chwyciła go za rękę, a wolną dłoń zacisnęła w kułak i uderzyła się w pierś niczym rycerz składający przysięgę wierności. Ulotniła się błyskawicznie, ale jej gest wystarczył, by najmita ostatecznie dostał to, na czym mu zależało.

Do Adeny dotarli bez przeszkód: oprócz najemnika na transport załapał się młody włóczęga o nierówno przyciętych włosach i gruby kuśnierski czeladnik, jedyny, który zdążył wytrzeźwieć. Na rynku wszyscy zeskoczyli z wozu. Sav zaczął wylewnie dziękować kuśnierzowi za przysługę, lecz ten przerwał mu gestem.

– Czekam tu do pierwszego wieczornego dzwonu – rzekł sucho. – Pewnie tyle potrwają targi i załadunek. Jeśli do tego czasu się nie zjawisz, ruszamy bez ciebie.

– Jasne. – Najmita skinął głową i zagłębił się w wąskie uliczki.

W mieście nie było śladu po zamieszkach, choć Sav zwrócił uwagę na większą niż ostatnim razem liczbę patroli straży miejskiej w charakterystycznych zielonych tunikach. Najwyraźniej księżna wyciągnęła wnioski z niedawnych wypadków. Sav słyszał też, że sowicie nagrodziła osoby, które udzieliły jej pomocy. Publicznie. Miasto dostało również dodatkowe fundusze na zagospodarowanie portu. Kaźń zdrajców urządzono na zamku, tak, by zapadła w pamięć tym, którym powinna – a oni najpewniej nie rezydowali w Adenie. Mimo wszystko Sav podejrzewał, że to właśnie stolica kryje w sobie klucz do rozwiązania zagadki.

Z westchnieniem minął szyld gospody „Pod książęcym butem”. W normalnej sytuacji właśnie tam rozpocząłby poszukiwania, ale niestety za często odwiedzał ten przybytek  podczas swojego ostatniego pobytu w mieście i istniało zbyt duże ryzyko, że ktoś go rozpozna. Na razie musiał skorzystać z innych wskazówek. Niechętnie przywołał w pamięci tekst popularnej ostatnio ballady. Jak to szło?

Gdzie księżyc igra na martwej fali…

Zanucił fałszywie i ruszył w stronę portu.

Oczywiście z środku dnia nie dało się znaleźć księżycowego blasku, ale pomijając poetyckie ozdobniki (Sav nie pamiętał ich nazw), „Sierota z Adeny” okazała się zaskakująco dobrą przewodniczką po dzielnicy. Autor ballady musiał znać to miejsce, a przynajmniej je odwiedzić przed spisaniem rymów. Najemnik nie przypuszczał, że mistrzowie pióra są w stanie tak poważnie podchodzić do swojego fachu. Ciekawe, czy inne elementy znanego utworu okażą się równie wiarygodne co opis topografii.

Z pewnym trudem przedarł się przez hałaśliwy tłum na nabrzeżu (zebrawszy po drodze wiązanki przekleństw chyba w pięciu językach) i przeszedł do nieco bardziej oddalonej części portu. Zatrzymał się przed magazynem, który zapamiętał jeszcze ze swojej poprzedniej wizyty. Głównie ze względu na poziom jego dewastacji.

Zacisnął zęby. Wtedy niespecjalnie go interesowało, czym niewinny budynek zasłużył sobie na taką nienawiść. Teraz wiedział więcej. To miejsce stało się symbolem – niezawinionego cierpienia, zbrodni, pogardy garstki uprzywilejowanych wobec tych, którzy nie mieli głosu… i triumfu sprawiedliwości, co obwieszczały prymitywne rysunki przedstawiające ukaranie winnych. Prymitywne, lecz nie pozostawiające wątpliwości co do rodzaju kary.

Opis z ballady był zdecydowanie mniej dosadny.

Sav uchylił na wpół przepalone drzwi i wśliznął się do środka. Magazyn był opustoszały, wręcz ogołocony ze wszystkiego, co mogło stanowić jakąkolwiek wartość. W ścianach ziały dziury po wyrwanych deskach, a na klepisku nie zostało nic poza brudem i niewielką ilością szczurzych odchodów. Jedynie pod stropem Sav wypatrzył gniazdo jaskółek. Właściwie budynek nadawał się do rozbiórki. Dziwne, że władze miejskie jeszcze jej nie zleciły.

Najemnik podszedł do jednego z czterech słupów podtrzymujących konstrukcję stropu. Jego uwagę zwróciły drobne uszkodzenia u podstawy wspornika: wgniecenia i odłupane drzazgi, przywodzące na myśl efekt szarpania się z łańcuchem. Cienkim i mocnym łańcuchem.

Jasne ogniwa zimniejsze od lodu

Moc twą spętają. Próżny więc opór.

Sav przymknął oczy. Znał taki metal. Mocniejszy niż stal, zwykle sprawiał wrażenie, jakby był pokryty szronem. Najcenniejszy surowiec Pustkowi, jedyna znana substancja zdolna neutralizować Moc. Inahil.

Autor ballady nie stwierdzał jednoznacznie, że jej bohaterka jest Obdarowana. To nie miało wielkiego znaczenia w kontekście reszty opowieści. Miało natomiast znaczenie dla skurwieli, którzy wybrali łańcuch. Sav zamierzał się dowiedzieć, kim byli. Coś mu bowiem mówiło, że ich słynny proces i późniejszy nieudany zamach na Araven mogą mieć ze sobą więcej powiązań, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.

– Hej, co tu robisz?

Najemnik drgnął. Nie spodziewał się towarzystwa, zwłaszcza kompanii strażników miejskich. Jeden z nich prawdopodobnie był mańkutem, o czym mogło świadczyć miejsce zamocowania broni przy pasie, Drugi, dryblas z przetrąconym nosem, wydawał się Savanderowi niepokojąco znajomy.

– Wybacz, panie. – Sav pokornie schylił głowę, tak, by włosy ukryły jego twarz. – Wydawało mi się, że coś tu usłyszałem. Chciałem to sprawdzić.

– Akurat tutaj? – zakpił ten z uszkodzonym nosem. – I cóż znalazłeś?

– Nic, panie. – Sav oderwał wzrok od uszkodzeń u podstawy słupa. – To pewnie kot. Pójdę już.

Przygarbiony ruszył ku wyjściu. Niestety nie dało się opuścić magazynu tak, by nie minąć stróżów prawa z bliska.

– Chwila. – Dryblas chwycił go za nadgarstek. – Wyglądasz znajomo.

– Często to słyszę. – Najemnik wykrzywił twarz. – Co poradzić, panie. Taka gęba…

– Nie tylko gęba. – Strażnik uniósł pochwyconą rękę najmity. – Te łapska też są znajome.

Sav zaklął w duchu. Najłatwiej byłoby od razu dać im w pysk. Niestety jako wyjęty spod prawa (do tego pozostający w tajnej służbie księżnej) nie mógł sobie pozwolić na podobne wyskoki.

– Czy jestem aresztowany? – spytał spokojnie. – Jeśli tak, powinniście mi chyba przedstawić zarzuty? Nie? W takim razie pozwól, panie, że w pokoju odejdę w swoją stronę…

– Teraz pamiętam – odezwał się niespodziewanie mańkut i rozciągnął usta w złym uśmiechu. – „Pod książęcym butem”, tuż przed zamieszkami. Był tam jeden taki…

– Wyszczekany skurwiel. – Oczy dryblasa błysnęły zrozumieniem.

Savander zacisnął zęby.

Kurwa.

– Przysiągłbym, że widziałem cię w kajdanach. – Dryblas przyjrzał mu się uważnie. – Liczyłem, że odetną ci język. A potem ręce. – Musnął palcem swój uszkodzony nos. – A jednak zwiałeś.

– Bierzesz mnie, panie, za kogoś innego – Sav podjął ostatnią próbę pokojowego wyjścia z sytuacji. – Dopiero co przybyłem do Adeny. Naprawdę nie szukam kłopotów.

– Trzeba było o tym myśleć poprzednim razem. – Leworęczny dobył pałki i sięgnął po podręczne kajdany, corthyjski wynalazek, który ostatnio zyskał popularność w Środkowych Krainach. – Jesteś aresztowany, gagatku. Za…

Sav nie czekał, aż strażnik dokończy. Wyszarpnął rękę z uścisku jego kompana i pomknął w stronę największej dziury w ścianie. Wyrwanie się na wolność kosztowało go zniszczoną odzież i ból w barku, spowodowany wyłamaniem kolejnej deski, ale uznał, że to i tak mniejsze ryzyko niż napaść na funkcjonariuszy publicznych w trakcie służby. Ponad wszystko zaś nie mógł pozwolić, by go aresztowano. Gdyby został zdemaskowany, oznaczałoby to dla niego koniec misji… i powrót do miejsca, w którym bardzo nie chciał się znaleźć.

Puścił się biegiem wzdłuż nabrzeża, świadom, że za bardzo zwraca na siebie uwagę. Usłyszał za sobą stek wyzwisk i wiązankę przekleństw, a po nich szybkie kroki, znak, że strażnicy podjęli pościg.

– Stój! W imieniu księżnej!

Nic nie wiecie, kretyni, pomyślał i przeskoczył nad stertą desek. Do ścigających go kroków wnet dołączyły następne. Zamieszanie musiało zwrócić uwagę innych patroli. Doprawdy, przezorność Araven w kwestii zapewnienia porządku w mieście akurat teraz nie była mu na rękę.

Wpadł w mały tłum przy łodziach rybackich i przewrócił jeden z koszy. Ławica martwych ryb pokryła podłoże, a na głowę wandala posypały się kolejne przekleństwa. Nie słuchał ich; przyspieszył kroku w nadziei, że lśniąca, śliska przeszkoda choć trochę spowolni ścigających, kiedy usłyszał wrzask:

– Łapać złodzieja!

Zacisnął zęby. Do cholery, przecież niczego nie ukradł… wtedy spostrzegł szczupłego mężczyznę o nierówno przyciętych włosach, gnającego w przeciwnym kierunku. Skonsternowani strażnicy miejscy na moment zwątpili, co robić. Sav wykorzystał łut szczęścia i zagłębił się w plątaninę uliczek wiodących w głąb portowej dzielnicy, dalej od nabrzeża.

Za drugim zakrętem pozwolił sobie nieco zwolnić. I nagle zrozumiał, gdzie trafił.

– Strasznie ci dokądś spieszno, nieznajomy. – Zaczepiła go ciemnowłosa kobieta około trzydziestki, odziana w czerwoną spódnicę i przesadnie wydekoltowaną bluzkę podkreślającą obfity i całkiem atrakcyjny biust. Uśmiechnęła się do niego i wdzięcznie przechyliła głowę. – Nie wolałbyś na chwilę przystanąć?

Sav zaklął w duchu. Nie miał czasu na flirtowanie z dziwkami. Wprawdzie udało mu się chwilowo zgubić pościg, ale nie był pewien, jak bardzo stróże prawa są wytrwali. Miał już grzecznie podziękować za ofertę, ale…

– Mój dom jest niedaleko – powiedziała niewiasta słodkim głosem. – A mam sporo do zaoferowania. W uczciwych cenach.

Savander wyszczerzył kły. Właściwie nie mógł sobie wymarzyć lepszej sposobności, by zniknąć ścigającym z oczu.

– A wiesz… – Bezczelnie wbił wzrok w nadmiernie wyeksponowane piersi swojej rozmówczyni. – Że chyba skorzystam.

Kobieta zaprowadziła go do skromnego lokum w kamienicy, która na oko Sava groziła zawaleniem. Większą część izby zajmowało szerokie łóżko (najpewniej główne narzędzie zarobkowania), ale znalazło się także miejsce dla dwóch koślawych zydli i niewielkiego stołu, na którym postawiono flaszkę okowity i kilka kubków.

Gospodyni z uśmiechem wsunęła dłoń za połę jego koszuli. Wyraźnie spodobało jej się to, co tam znalazła.

– Czego ci trzeba, nieznajomy? – Zsunęła rękę niżej.

Sav niechętnie zwalczył pokusę ciała i skupił się na robocie.

– Informacji – odparł. – Szukam kogoś. Niestety od lat nie byłem w Ceverde i nie mam pojęcia, gdzie zacząć.

Niechętnie cofnęła dłoń.

– Kogo szukasz?

Jak, do cholery, miał uzasadnić swoje zainteresowanie kilkoma pasowanymi gnidami?

– Teri, mojej przyrodniej siostry – skłamał w przypływie olśnienia. – Rozdzieliliśmy się przed laty. Obiecałem matce, że zaopiekuję się nią, gdy tylko się odkuję.

Kobieta natychmiast przestała się uśmiechać, a w jej spojrzeniu pojawił się rys wrogości.

– Teri nie wspominała, że ma brata – zauważyła podejrzliwie.

Aha. Sprawdzian.

– Zdziwiłbym się, gdyby to zrobiła – odparł poważnie Savander.

Gospodyni westchnęła z irytacją. Najwyraźniej pojęła, że nie może liczyć na zarobek. Sav już myślał, że wyrzuci go za drzwi, gdy otworzywszy flaszkę wskazała mu jeden z zydli.

– Dopiero przybyłeś do Ceverde, tak? – upewniła się.

– Tak.

– Siadaj. A jeśli naprawdę jesteś bratem Teri, to lepiej się napij.

Usiadł, przyjął na wpół napełniony kubek i w skupieniu wysłuchał opowieści. Znał tę historię z cholernej ballady. Mimo to, gdy kobieta skończyła mówić, nie musiał nawet udawać poruszenia.

– Kiedy to się stało? – spytał schrypniętym głosem.

– Będzie ze cztery miesiące. – Gospodyni skrzyżowała ramiona na obfitej piersi. – Przybyłeś zbyt późno, „braciszku”.

– Wiadomo, kto to zrobił?

– Trzech szlacheckich gnojków.

– Pytałem o ich nazwiska – uściślił, licząc na coś więcej niż to, co opisał minstrel.

– Chcesz ich ścigać? – Kobieta uniosła brwi.

– Chcę im urżnąć jaja.

– Na to też się spóźniłeś. – Skrzywiła się. – Wyręczył cię książęcy kat. Na rynku, w samo południe, zgodnie z wyrokiem sądu. Całe miasto to oglądało. – Zawiesiła głos. – Prawdę mówiąc, do końca nie wierzyliśmy, że to się wydarzy. Tamte gnidy chyba też nie. Wszyscy sądzili, że księżna każe odczytać wyrok ku przestrodze, a potem i tak skorzysta z prawa łaski. W końcu chodziło o szlachetnie urodzonych, nie?

Sav nie skomentował.

– Widzisz, nieznajomy –  podjęła kobieta zniżonym głosem – tacy jak oni zawsze robili tu, co chcieli. Nikt nie śmiał się im sprzeciwić. Mieli możnych przyjaciół, pieniądze i prawo po swojej stronie. Byli praktycznie bezkarni. – Zmrużyła oczy. – Ale to się skończyło. Tu, w Adenie, gdzie księżna Araven ogłosiła nowe prawo, a ono stanęło po stronie sieroty. Do dziś słyszę tę wrzawę wśród pasowanych, gdy kat skończył robotę.

Sav wyobraził sobie tę scenę – i odnotował ją w pamięci. Wciąż jednak nie ustalił kwestii cholernych nazwisk. I nie wiedział, jak zadać właściwe pytanie.

– Jakim cudem te kanalie trafiły przed sąd? – odezwał się wreszcie. – Dziewczyna nie mogła przecież mówić, by ich oskarżyć. Byli świadkowie?

– Były ślady. – Twarz kobiety skurczyła się z bólu.

– Ślady? – Nastawił uszu.

– Ini… – Jego rozmówczyni zastanowiła się, jakby szukała słów. – Takie litery. Pierwsze litery imion i nazw rodów.

– Inicjały? – podpowiedział.

– Tak. – Obnażyła przedramię. – Tutaj. Zostawili jej na pamiątkę. I na swoją zgubę – dodała mściwie.

Sav zaklął soczyście i chwycił ją za nadgarstek.

– Pamiętasz te litery?! – spytał.

– Jak? Nie umiem czytać, do kurwy nędzy! – rozeźliła się i wyszarpnęła rękę. – Na szczęście śledczy umieli. Zapisali wszystko w swoich pergaminach i zrobili, co do nich należało. Bydlaki dostali za swoje, a Teri zyskała potężną opiekunkę. Potężniejszą niż ty czy ja. – Wbiła w niego wrogie spojrzenie. – Mówiłam, „braciszku”, o ile naprawdę nim jesteś… zjawiłeś się za późno. Twoja zemsta niczego nie zmieni. Najlepsze, co możesz teraz zrobić, to zostawić dziewczynę w spokoju.

Sav zacisnął zęby. Zrozumiał, że niczego więcej się od niej nie dowie. Z westchnieniem skierował się do drzwi.

– Siedem groszy – usłyszał w progu.

Odwrócił się.

– Za co?

– Za informacje – odparła kobieta spokojnie. – Za mój czas… A także za to, że cię nie wydałam strażnikom, którzy cię ścigali. – Zmrużyła oczy. – To chyba uczciwa cena?

– Nie powiedziałaś mi wszystkiego – zauważył ponuro, odliczając monety.

– Dlatego nie zażądałam więcej. Może książęcy śledczy okażą się bardziej rozmowni. – Uśmiechnęła się złośliwie.

Sav się skrzywił. Akurat on nie powinien za bardzo pchać się w oczy książęcym śledczym. Jednak słowa kobiety podsunęły mu inny pomysł, który przy odrobinie szczęścia powinien mu umożliwić zdobycie niezbędnej wiedzy bez zwracania na siebie uwagi.

Śledztwa były dokumentowane. Zeznania świadków, wypowiedzi oskarżonych i ich obrońców, treści i uzasadnienia wyroków – to wszystko spisywano i gromadzono w archiwach. Sav musiał jedynie znaleźć sposób, by się do nich dostać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *