Okładka przedstawiająca rysunek kajdan na białym tle. W górnej części napis: Karolina Żuk-Wieczorkiewicz; niżej: "Prawo łaski". Całość kompozycji obejmuje wąska czarna ramka z symboem korony w górnej części i logo Avaroth.pl w dolnej

Prawo łaski (część 8)

Fetor wypełniał nozdrza, gdy kolejne ciała, zaszyte w płóciennych workach, trafiały na wóz do wywożenia zwłok. By nie niepokoić dworzan, zwykle czyniono to w nocy, przy oszczędnym świetle łuczywa, a brudną robotą zajmowali się słudzy stojący najniżej w zamkowej hierarchii. W tym byli więźniowie, którym niegdyś ucięto języki.

– Wykryto sprawców? – spytała Lyara, kasztanowowłosa piękność z wyjątkowym talentem do wtykania nosa we wszystkie niewygodne sprawy.

Araven upewniła się, że fiolka, z którą tu przyszła, bezpiecznie spoczywa w kieszeni.

– Odnaleziono dwa trupy – odparła.

– Słyszałam. – Dama dworu współczująco pokiwała głową, choć księżna szła o zakład, że to współczucie jest udawane. – Straszny wypadek.

Tak, Araven również była nim wstrząśnięta. Jedną z dziewek kuchennych i jej gapowatego syna znaleziono na dziedzińcu z roztrzaskanymi czaszkami. Mówiono, że spadli z rusztowania przy remontowanej stajni. Tylko nikt nie potrafił wyjaśnić, czego mieliby tam szukać.

Ciekawe, że właśnie ta dziewczyna miała odpowiadać za dostarczanie posiłków więźniom w zamkowych lochach. Jej śmierć pokrzyżowała księżnej plany dotyczące śledztwa… ale pomogła jej zrealizować inne.

Ostatni worek legł na dnie makabrycznego wehikułu. Araven skinęła głową. Dwójka ludzi z głowami obwiązanymi szmatami nasączonymi eterycznym olejkiem zajęła miejsca na ławce woźnicy. Trzasnął bat; para mułów ruszyła ospale, a załadowany wóz wytoczył się z zamku przez jedną z bocznych bram, prosto w noc.

***

– Pobudka, suczy synu.

Lahi z Liguaru uniósł powieki i natychmiast zmrużył je przed słońcem, którego promienie przebijały się przez gałęzie pokryte młodym listowiem. Z jękiem uniósł odrętwiałą rękę nad czołem, by nie raziło go światło, i spojrzał wprost w wyszczerzoną gębę Savandera. Wymytą gębę, jak zauważył, z równo przyciętym zarostem. Skurwiel nosił też czyste ubranie, a ciemnoblond włosy związał starannie w kitę. Najwyraźniej dobrze mu się powodziło.

– Jak podróż? – spytał, gdy Liguarczyk dźwignął się do pozycji siedzącej. Pozostali ospale gramolili się z wozu, nadzy jak w dniu narodzin.

– Kurewsko niewygodna. – Lahi rozmasował zesztywniały kark.

Savander uniósł brwi.

– Mieliście spać.

– Spaliśmy. Czuję tę podróż w kościach. Jakbym był pieprzonym workiem brukwi rzuconym na stertę innych worków.

Zeskoczył z wozu. Sav z uśmiechem podał mu odzienie.

– Wybacz, ale musieliśmy zadbać o wiarygodność przedstawienia.

Lahi potrząsnął głową do wtóru przekleństw pozostałych kompanów. Niektórzy rozprostowywali obolałe członki, inni zakładali wygniecione koszule i spodnie, a kilkoro wydobywało spod wozu przemyconą broń. Liguarczyk cmoknął z podziwem.

– Nie mieści mi się we łbie, że wszedłeś w taką komitywę z tą wiedźmą.

– Nie jest wiedźmą. – Sav wzruszył ramionami. – Nie ma w sobie za grosz Mocy. Ale zna się na leczeniu… i truciznach.

– Taaa, to by wiele wyjaśniało – burknął Arvil, który zdążył właśnie wciągnąć zgrzebne portki na tyłek.

Sav zmarszczył brwi.

– O czym ty mówisz?

– Nie pochwaliła ci się? – Lahi uśmiechnął się pobłażliwie. – Ktoś usiłował dyskretnie pozbyć się nas z lochu.

– Nie wspominała mi o tym – mruknął Ceverdyjczyk.

– Nie dziwię się. Nic przyjemnego. – Arvil się skrzywił. – Myślałem, że mi kiszki wywróci na drugą stronę. Na szczęście jej wysokość w porę uwarzyła eliksir. Przez kolejny tydzień dostawałem do żarcia jakieś papki, gorsze niż strawa w Dwudziestce Creydana. Ale pomogło.

– Dlatego zdecydowaliśmy się zaryzykować – podsumował Liguarczyk. – Choć wielu z nas przemknęło przez myśl, że Savander z Ceverde właśnie próbuje nas wystawić.

Sav parsknął.

– Wystawić was? Skąd ta myśl? – ciężko położył dłoń na ramieniu towarzysza, tak, że ten omal się nie przewrócił. – Z wami więcej zarobię. – Powiódł wzrokiem po kompanach. – Zbierajcie się. Trzeba odstawić wóz w umówione miejsce… i zacząć zabawę.

***

Uporczywe stukanie, choć dyskretne, coraz bardziej wwiercało się w jej świadomość i nie dawało się dłużej ignorować. Araven uniosła głowę. Rozbudzone ciało natychmiast odebrało kolejną porcję wrażeń. Głównie nieprzyjemnych.

– Wasza wysokość? – dobiegł zza drzwi zatroskany głos sekretarza. – Czy wszystko w porządku?

Nie, pomyślała, rozmasowując obolały kark. Właściwie wszystko ją bolało. Czy znowu zasnęła nad dokumentami? Zaraza.

– Wasza wysokość?

– W porządku, Devan. – Księżna ziewnęła i pośpiesznie poprawiła zmierzwione włosy. – Możesz wejść.

Sekretarz wsunął się do komnaty zgięty w ukłonie, z teką kolejnych papierzysk pod pachą. Araven westchnęła.

– Mów. Co dla mnie masz?

– Korespondencję dyplomatyczną z Nivrlandu i Roavenu – wyliczył Devan. – Zaproszenie burmistrza Adeny na doroczny wiosenny festyn. Komentarz prawny do projektu nowej ustawy o prawie podatkowym, przygotowany w związku z najbliższym posiedzeniem Rady Księstwa. Prośba lorda Cadricka o poparcie roszczenia…

Księżna machnęła ręką.

– Co z raportem dotyczącym skutków powodzi w hrabstwie Vaaren?

– Jeszcze nie przyszedł.

– Cudnie – mruknęła Araven. – Hornowi trzeba będzie przypomnieć o jego obowiązkach. Zleć sporządzenie raportu Sylli. Chcę mieć materiał do pracy, na wypadek gdyby hrabiemu Vaaren znowu wypadły jakieś nie cierpiące zwłoki sprawy… Coś do opieczętowania?

Devan się uśmiechnął.

– Finanse korony…

– Dawaj.

Sekretarz usłużnie położył przed nią starannie zapisane pergaminy. Araven zapoznała się z nimi, o czym sięgnęła po lak i pieczęć. Pieczęć księstwa. Jej osobisty znak, zamknięty w pierścieniu, bezpiecznie spoczywał na jej palcu. Uśmiechnęła się mimo woli i zajęła się zatwierdzaniem dokumentów.

– Jak postępy w śledztwie w sprawie Eliany? – spytała.

Devan zmarszczył brwi.

– Kogo?

– Dziewczyny z kuchni. Znalezionej na dziedzińcu wraz ze zwłokami jej syna.

Sekretarz westchnął.

– Wasza wysokość naprawdę nie powinna zaprzątać sobie głowy…

Odłożyła pieczęć i spojrzała mu w twarz.

– W moim zamku zginęli ludzie. Uważam, że to jest warte zaprzątania sobie głowy.

– Wypadki się zdarzają. Wasz wysokość nic na to nie poradzi…

– Nie wierzę, że to był wypadek, Devan! – syknęła księżna. – Podobnie jak nie wierzę, że więźniowie pozostający pod moją pieczą przypadkiem dostali zatrutą strawę.

– Komu mogłoby zależeć na śmierci skazańców?

– Liczę, że dowiem się tego wkrótce.

Wstała i wyjrzała za okno. Słońce stało już wysoko. Zatem jej przesyłka musiała już dotrzeć na miejsce. Miała tylko nadzieję, że nie pomyliła się co do jej adresata.

Drgnęła, gdy Devan położył jej dłoń na ramieniu. Rzadko pozwalał sobie na taką poufałość. Głównie wtedy, gdy naprawdę się martwił.

– Araven, w co ty grasz?

– To nie powinno zaprzątać ci głowy, przyjacielu. – Delikatnie odsunęła jego dłoń. – Masz dość obowiązków.

– Jednym z nich jest troska o ciebie – przypomniał. – Savander od kilku dni nie stawił­­ się do pracy „Pod pijanym orłem”.

– Realizuje misję, którą mu zleciłam.

– Bez kontroli.

– Doprawdy, mógłbyś się czasem zdobyć na odrobinę zaufania – mruknęła.

– Moje zaufanie masz zawsze – zapewnił Devan cicho. – Tak samo jak moją wierność. Ale tamtemu skurwielowi nie ufam za grosz.

Milczała, wpatrzona w rusztowanie przy stajni, przy którym znaleziono roztrzaskane ciała. Remont budynku trwał, jakby nic się nie stało, a na dziedzińcu skąpanym w wiosennym słońcu beztrosko bawiły się dzieci. Przy tej idyllicznej scenerii sama myśl o spiskowcach i mordercach jawiła się jako coś absurdalnego. A jednak zatruta strawa i trupy były faktem, podobnie jak niedawna próba zamachu na jej życie.

Przeniosła wzrok na flagę wieńczącą najwyższą z zamkowych baszt. Złoty orzeł, choć przybrudzony, dumnie prężył pierś w słońcu i rozpościerał skrzydła na polu o barwie szmaragdowej zieleni, przypominającej jej kolor oczu Raveny.

Złoto i zieleń. Barwy rodów pyszniących się dziedzictwem błogosławionej krwi. Połowy wszystkich szlacheckich rodów Ceverde. Gdy wstępowała na tron, wszystkie przysięgły jej wierność. Niektóre złamały tę przysięgę.

Zacisnęła dłonie. Rozumiała obawy Devana. Po prawdzie sama też nie była od nich wolna. Postawiła wszystko na jedną figurę, równie silną, co niepewną. Potrzebowała jednak uporządkować i zabezpieczyć swoje sprawy w księstwie, zanim zdecyduje się sięgnąć dalej. A Savander wydawał się idealnym człowiekiem do obu zadań.

O ile okaże się jej człowiekiem.

Westchnęła.

 – Poślij gońców. Potwierdź termin posiedzenia Rady. Zależy mi, by byli wszyscy. Mamy mnóstwo spraw do omówienia.

Devan sztywno skłonił głowę.

– Oczywiście, wasza wysokość. – Zabrał dokumenty i skierował się ku drzwiom. W progu zatrzymał się jednak, by utkwić w niej zatroskane spojrzenie. – Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.

***

Lahi przechylił głowę i pociągnął kilka solidnych łyków, po czym z namaszczeniem odstawił kufel na poczerniały blat.

– Sardyjskie. – Oblizał wargi. – Pani Losu, już myślałem, że nigdy więcej go nie skosztuję.

– I to żarcie – dodał niewyraźnie Arvil, przegryzając potrawkę z dziczyzny. – Uczta bogów…

– Nie przyzwyczajaj się – zaśmiał się Savander i uzupełnił naczynie Lahiemu. – Na codzienne ucztowanie z dziesiątką zakapiorów takich jak wy jeszcze mnie nie stać.

– Jeszcze? – podchwycił Lahi.

– Pracuję nad tym. – Sav wysączył łyk własnego trunku.

– Właśnie. ­– Derg, Raxling spod Ostatniego Miasta, przysiadł się bliżej. – Nie wyjaśniłeś, na czym ma polegać nasza robota.

– Zaczekam, aż wytrzeźwiejecie – stwierdził dowódca. – Tymczasem korzystajcie z hojności naszej dobrodziejki.

– Tej, o której właśnie śpiewają? – Arvil wskazał lekko podstarzałego minstrela i wyszczerzył zęby.

Ceverdyjczyk przez chwilę przysłuchiwał się sprośnej przyśpiewce.

– Taaa… – mruknął. – Chociaż gówno o niej wiedzą.

Lahi uniósł brwi.

– Rozumiem, że ty miałbyś więcej do powiedzenia.

– Innym razem. – Sav się skrzywił, a z jego twarzy zniknęła dotychczasowa wesołość. ­– Najpierw chciałbym coś ustalić. Kto i dlaczego miałby spróbować ukatrupić was w lochu?

– Nie wiem. – Liguarczyk wzruszył ramionami. – Obstawiałbym dwie możliwości. Mógł to być ktoś, kto chciał wytrącić księżnej z ręki smycz, na której cię trzymała…

– Tylko taki ktoś musiałby choć z grubsza znać jej plany – mruknął.

– I nie polegać tylko na twojej kiepskiej reputacji – dopowiedział Lahi.

Sav się zastanowił. Do głowy przychodziły mu tylko dwie osoby… a żadnej z nich nie podejrzewał o złe zamiary wobec księżnej. No chyba że już całkiem nie znał się na ludziach.

– A druga możliwość?

– Ktoś, kto podejrzewał, że możemy wiedzieć więcej, niż zdradziliśmy podczas przesłuchania.

– Lahi?

– Tak?

– Wiesz o czymś więcej?

Liguarczyk się uśmiechnął.

– Polej.

Dalsze słowa utonęły w ogólnej wrzawie, gdy gawiedź podchwyciła rubaszne słowa popularnej tu najwyraźniej piosneczki. W sumie było to Ceverdyjczykowi na rękę; w takim hałasie istniała nikła szansa na to, że ktokolwiek podsłucha ich rozmowę.

– Nasi zleceniodawcy wspomnieli kiedyś o „zmarnowanym kontrakcie”, który zawarli w tajemnicy przed księżną.

– Skąd to wiesz?

– Nosiłem im piwo. – Liguarczyk znów sięgnął po legendarny trunek. – I udawałem, że nie rozumiem ich mowy.

Cóż, smagła skóra o odcieniu miedzi, charakterystyczny orli nos i wyjątkowo ciemna oprawa oczu zdecydowanie nie przystawały do mieszkańców Środkowych Krain. Dodatkowo drobna budowa ciała sprawiała, że Lahiego – gdy nie nosił oręża – łatwo było pomylić z chłopcem na posyłki.

– Wiesz, z kim zawarli ten kontrakt? – Dowódca nie spuszczał wzroku z minstrela, który nie ustawał w wysiłkach zabawienia publiczności coraz bardziej wymyślnymi (i niedorzecznymi) opowiastkami o wyczynach koronowanych głów, choć same teksty zdecydowanie nie skupiały się na głowach.

– Nie. Odniosłem wrażenie, że ujawnienia tego sekretu obawiają się bardziej niż utraty życia. W końcu zabrali go ze sobą do grobu.

Sav zesztywniał.

– Nie wyznali go podczas mąk?

– Nie wytrzymali przesłuchania – rzekł Liguarczyk. – Siedziałem dość blisko izby tortur, by słyszeć, jak książęcy oprawcy kłócą się między sobą, który z nich zanadto gorliwie przyłożył się do roboty. Moim zdaniem ktoś pomógł im umrzeć. Truchła wystawiono potem na widok publiczny, zdaje się.

Twoi zleceniodawcy zostali straceni przedwczoraj, przypomniał sobie Savander. Oszukała mnie, żmija…

Drgnął, gdy Lahi dyskretnie trącił go w ramię.

– Sav?

– Słucham.

– Wytłumacz mi… dlaczego siedzimy w karczmie przy głównym gościńcu, zamiast kryć się w lasach?

– To część planu.

Jej planu?

– Mojego – odparł spokojnie dowódca i puścił do niego oko. – Zaufaj mi. Wiem, co robię.

Odstawił pusty kufel i podniósł się z ławy, ściągając zdumione spojrzenia kompanów.

– Dokąd idziesz? – spytał Arvil.

– Urozmaicić repertuar lokalnych ballad.

– Przecież nie lubisz muzyki.

– Nie chodzi o muzykę. – Sav pościł do niego oko. – Tylko o słowa.

Zostawił kompanów i poszedł rozmówić się z minstrelem.

Nazajutrz zaś wyznaczył swoim ludziom zadania, których (ze względu na niedawne zajścia) nie mógł się podjąć osobiście, sam zaś kontynuował pielgrzymkę po przydrożnych karczmach, licząc na łut szczęścia i strzęp informacji. Tym razem zamiast kryć się po kątach postanowił wykorzystać atut, który dała mu znajomość z księżną. I czekał na efekty.

***

– Co on wyprawia? – mruknął Yaern, odebrawszy kolejny raport. Savander składał je regularnie, zawsze o wyznaczonej porze, przez zaufaną pośredniczkę, której nikt przy zdrowych zmysłach nie podejrzewałby o konszachty z bandytą. Problem w tym, że wszystkie meldunki brzmiały podobnie: „Zgodnie z planem”, „Misja postępuje”, „Coraz bliżej”. Entuzjastyczne ogólniki bez szczegółów. Za to o samym Savanderze było coraz głośniej. I to niekoniecznie w takim kontekście, który Yaernowi odpowiadał.

Niestety dostał nakaz, aby się nie wtrącać.

Westchnął. Miał nadzieję, że w całym tym szaleństwie tkwił jakiś głębszy sens. Nie ufał sukinsynowi. Z drugiej strony miał nieprzyjemną świadomość, że łajdak darował mu życie. Yaern nie miał bowiem złudzeń, że gdyby Sav chciał go zabić, zrobiłby to z łatwością i bez skrupułów.

Dyskretnie wsunął miedziaka w dłoń niemej dziewczyny. Najchętniej znów puściłby się w ślad za cholernym najmitą. Obiecał sobie, że zrobi to, gdy tylko upora się z pozostałymi zadaniami księżnej. W końcu, do cholery, w grę wchodził interes korony, Yaernowi zaś naprawdę nie było obojętne, kto ową koronę nosi.

***

– Źle – powiedział Sav, gdy minstrel usiłował przekształcić ostatnią gorącą opowiastkę w coś na kształt ballady. – Nie okazujesz szacunku.

– Szacunku? – trubadur spojrzał na niego zdezorientowany. Większości klientów wywodzących się z prostego ludu wystarczało, by przyśpiewka była rubaszna, a każdy bezwstydny szczegół jedynie podnosił jej popularność. Pierwszy raz spotkał się z kimś tyleż wybrednym, co pozbawionym talentu muzycznego. Jednak drań przywiązywał wyjątkową wagę do słów.

– Śpiewasz o księżnej Ceverde – klarował najemnik. – Nie możesz jej traktować jak pospolitej kurewki. Po pierwsze, jej wyrozumiałość ma granice. Po drugie… – pociągnął solidny łyk z kufla, by zwilżyć gardło wyschnięte od gadania – …nie jest taka.

– A jaka jest? – muzyk ewidentnie był już na skraju rozpaczy.

– Jest… – Sav się zastanowił. Miał już trochę w czubie, więc myślenie szło mu nieco bardziej opornie niż zwykle. – Jest doskonała. To taka kobieta, której nawet po najbardziej upojnej nocy nie śmiałbyś na odchodnym klepnąć w rzyć. Warta ceny, której większość ludzi nie jest w stanie sobie wyobrazić, a jedynie nieliczni są w stanie zapłacić. Rozumiesz?

Twarz trubadura rozjaśniła się, jakby właśnie spłynęło na niego olśnienie. Albo natchnienie, czy co tam pomaga poetom składać rymy. Nareszcie, pomyślał cierpko Savander. Odruchowo zajrzał do kufla, lecz zaraz go odstawił. Czuł, że na dzisiaj ma dość, zwłaszcza że zaczynał popadać w sentymentalny nastrój. Sentymenty bywały niebezpieczne: Sav przekonał się o tym na przykładzie Avero an Daara. Najlepiej było zdusić je w zarodku. Poza tym coś mu mówiło, że rano przyda mu się trzeźwy łeb.

Przeczucie go nie zawiodło. Gdy wczesnym rankiem do wtóru całkiem przyzwoicie napisanej piosenki sączył domowy bulion, dosiadł się do niego niespodziewany gość. No dobrze: nie całkiem niespodziewany…

Spokojnie dokończył śniadanie i utkwił wzrok w mężczyźnie naprzeciwko.

– Jaką masz do mnie sprawę, sir? – spytał uprzejmie.

– Interes – odparł przybyły. – Twój i Ceverde.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *