Trening walki z użyciem noży - Eurein i Kasaar

Nauczyciel

Rysunek powstał z okazji Dnia Edukacji Narodowej, by uhonorować tych, którzy z pasją uczą i szkolą innych. Miałam szczęście spotkać na swojej drodze wiele takich osób (jedna z nich sprawiła, że zaczęłam pisać, inne poprowadziły mnie na ścieżkach rysowniczych i ilustratorskich). Wybór postaci do obrazka był raczej oczywisty 😉

W którymś momencie historii Kasaar pełnił rolę mistrza dla wielu bohaterów. Wyszkolił Avero an Daara, później wziął na siebie rolę nauczyciela Eurein. Dom, w którym mieszkał, a który opisałam w „Patrycjuszce”, także stał się miejscem schronienia dla wyrzutków, którzy objawili talent (do walki lub inny), a Kasaar chętnie pomagał im rozwijać skrzydła. Można powiedzieć, że nauczanie stanowiło część sensu jego życia. Nawet jeśli on sam wprost się do tego nie przyznawał.

Poniżej fragment II tomu „Patrycjuszki”. Mało spojlerowy, ale jednak zdradza co nieco, więc jeśli nie macie za sobą lektury I tomu („Choćby na koniec świata”), polecam od niej zacząć 😉

(…)

– Zobaczyliście coś?

– Nic. – Potrząsnęła głową i zaklęła w duchu, gdy gwałtowny ruch obudził kolejną falę mdłości. – Miałam wrażenie, jakbym… jakbyśmy nie mogli się przebić przez zasłonę. Nie byłam nawet w stanie wyczuć, czy… – czy Avero żyje, dokończyła w myślach, bo głos uwiązł jej w gardle. Zaniepokojony gad poruszył się pod jej dłonią. Kasaar jednak wydawał się opanowany. Poza tym, że zaczął szybciej manewrować nożem przy korze.

– Inahil – stwierdził i splunął pod nogi. – To potwierdza nasze informacje.

Eurein zmarszczyła brwi.

– Nie rozumiem.

– W starych więzieniach, takich jak Gadvaar, są całkiem liczne cele wyłożone tym metalem. W dawnych czasach były więzieniami dla magów. Inahil miał zapobiec używaniu mocy i utrudnić odnajdowanie więźniów przez tych, którzy mogliby chcieć ich uwolnić.

– Na przykład przez takich jak my? – podchwyciła dziewczyna.

Skinął głową.

– Albo przez innych magów – odparł. – Zanim większość Środkowych Krain związała Przysięga Erloca, ludzi mocy było tu całkiem sporo. Wtedy wplatanie żyłek metalu w więzienne mury miało sens. Z czasem podobne działania uznano za zbędną rozrzutność i zaprzestano tych praktyk. Dzięki temu my mamy pewność, gdzie szukać. – Odsunął się nieco od drzewa i obrzucił swoje dzieło krytycznym okiem. Zaciekawiona Eurein zostawiła wyraźnie niezadowolonego żmijuna i podeszła do skrytobójcy.

Dłuższą chwilę przyglądała się kształtowi wyciętemu w korze.

– Kwiatek? – spytała wreszcie.

– Oleander – uściślił, strzepując wióry z dębowego pnia. Starannie oczyścił zakrzywioną głownię i wsunął nóż do pochwy. – Wiadomość dla tych, którzy mogliby nas szukać.

Dziewczyna spojrzała na niego spode łba.

– Sądziłam, że powinniśmy raczej zacierać ślady niż…

– Zaufaj mi. – Kasaar uśmiechnął się, lekko mrużąc oczy. – Wiem, co robię… – Skinął jej głową. – Nakarm konie, Eurein. Niech zjedzą trochę suchego obroku…

Który ukradłeś, dodała w myślach dziewczyna.

– …ja zaś sprawię w tym czasie naszą zdobycz. Nim się upiecze, na trening będziemy mieli jakieś trzy kwadranse.

– Z przerwami – wtrąciła, czując ssanie w żołądku.

Kasaar zmarszczył brwi.

– Czemu?

– Pieczeń trzeba czasem obrócić. Żmijun tego nie zrobi.

– Bystra dziewczyna – pochwalił. – A teraz rusz zadek i bierz się do roboty.

Wróciła, nim zdążył rozpalić ognisko, z obnażonym sztyletem w dłoni.

Uderzył bez ostrzeżenia. Eurein sparowała pierwszy cios i uchyliła się przed kolejnym, nim zebrała od niego zwyczajne cięgi. Mimo wszystko tym razem był z niej zadowolony: liczba przekleństw pod jej adresem zmniejszyła się o jakąś połowę. Dla Eurein ważniejsze było jednak to, że po ćwiczeniach nie potrzebowała bandaża, choć koszula lepiła się do spoconych pleców, a mięśnie wyły z bólu tak samo jak po każdej lekcji. Nauczyła się za to kontrolować oddech.

Ale nie brzuch.

– Kolacja, Eurein? – Kasaar uśmiechnął się na dźwięk odgłosów z jej trzewi.

Dziewczyna skwapliwie pokiwała głową.

– Zaraz do ciebie dołączę. Siadaj.

Podszedł do swojej sakwy i wydobył z niej wąski zwój materiału, którego zapas systematycznie się kurczył po treningach Eurein. Dopiero wtedy dostrzegła rozdarcie i czerwony ślad na rękawie jego koszuli.

– Kasaar… ty krwawisz!

– Owszem. – Podwinął rękaw, opatrzył sobie przedramię i chwycił bandaż zębami. Delikatna tkanina pękła z cichym trzaskiem. – Potraktuj to jak lekcję: nigdy nie lekceważ przeciwnika. W walce na noże każdy może oberwać. Nawet mistrz.

– Chcesz powiedzieć, że to ja…

– Tak, ty – przerwał niecierpliwie. – Zamknij usta, Eurein. Dziękuję. I nie podniecaj się tak. Do biegłości w tej broni jeszcze ci daleko… Zdejmij bażanta z ognia, bo się zwęgli.

(…)

(Karolina Żuk-Wieczorkiewicz, Patrycjuszka, tom II: Jestem Tessaro)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *